Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Wrocławskie zoo jest jednym z najpopularniejszych w Europie. Poznaj kulisy jego sukcesu

107
Podziel się:

Gdy w 2007 r obejmował stanowisko, bilet był po 8 zł, a rocznie wrocławskie ZOO odwiedzało 360 tys. ludzi. Teraz bilety sprzedaje po 40 zł., ale odwiedzających też jest 5 razy więcej, bo 1,8 mln. W wywiadzie dla money.pl prezes najchętniej odwiedzanej atrakcji turystycznej w Polsce opowiada jak to osiągnął.

Wrocławskie zoo jest jednym z najpopularniejszych w Europie. Poznaj kulisy jego sukcesu
(Leszek Kotarba/EAST NEWS)

Gdy w 2007 roku obejmował stanowisko, bilet był po 8 zł, a rocznie wrocławskie zoo odwiedzało 360 tys. ludzi. Teraz bilety sprzedaje po 40 zł, ale odwiedzających też jest 5 razy więcej. W wywiadzie dla WP money prezes najchętniej odwiedzanej atrakcji turystycznej w Polsce opowiada, jak do tego doszedł i dlaczego to nie jest zwykły biznes. - Żeby naprawdę poważnie realizować misję, to trzeba na nią zarobić. Nie mogę pójść do rady miasta i powiedzieć, że potrzebuję 5 tysięcy euro na ochronę szczura laotańskiego, bo mnie śmiechem zabiją - mówi Radosław Ratajszczak.

Krzysztof Janoś: Obrońcy praw zwierząt mówią, że w XXI wieku zoo to przeżytek i chronić zwierzęta trzeba w ich naturalnym środowisku. Mylą się?

Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego zoo: Nie. Mają rację, tylko to nie jest możliwe. Proces wymierania gatunków coraz bardziej się nasila, a ich środowiska naturalne są już tak zmienione, że one tam nie przeżyją. De facto jedynym miejscem, w którym może przetrwać wiele gatunków, są ogrody zoologiczne. Taka jest smutna prawda.

30 lat temu słynny zoolog i dyrektor zoo w Bazylei Heini Hediger powiedział: „Wstyd mi, że ogrody zoologiczne muszą istnieć”. To jest jeszcze bardziej aktualne dzisiaj. Możemy się tego wstydzić.

Panu też jest wstyd?

Nie jest mi wstyd, że zarządzam zoo, ale jest mi wstyd, że to jest konieczne dla przetrwania gatunków, że niszczymy nasze środowisko naturalne w takim stopniu. Niestety nikt nie powstrzyma tej lawiny. Myśmy zjedli ziemię. Jest nas za dużo i ciągle nas przybywa. Tym, którym wydaje się, że obecna przyroda jest jeszcze rajem, proponuje wycieczkę do Laosu. Gwarantuję, że nie spotka tam żadnego ptaka. Wszystkie po prostu zostały zjedzone.

Jest pan jednym z najlepszych fachowców. Jako pierwszy na świecie odnalazł pan, sfotografował i opisał niektóre gatunki ssaków. Ważniejsza jest w tym biznesie wiedza o faunie czy umiejętności menadżerskie?

W porównaniu do wiedzy biologicznej wiedza menadżerska jest skrajnie prosta. To jest kilka schematów, których trzeba się nauczyć i potem można je wielokrotnie powtarzać. Biologia jest jednak niepowtarzalna. To jest 10 mln różnych organizmów. Biznes to biznes. Generalnie chodzi o to, żeby z jak największym zyskiem sprzedać jak najwięcej. W porównaniu do biologii to jednak dość proste.

Gratulując frekwencyjnego sukcesu, chciałem zapytać o dowody na to, że opłacało się wydać 224 mln zł na budowę Afrykarium. Co ma z tego Wrocław, który rocznie spłaca 18 mln zł kredytu?

Afrykarium zmieniło wszystko. Kiedy przejmowałem zoo w 2007 r. cały przychód, w którym bilety to ponad 90 proc., wynosił 1,3 mln zł. W zeszłym roku to było prawie 50 mln zł. To jest jednak znacząca różnica.

Ale zapewne i koszty wzrosły.

Oczywiście, że tak. Z ponad 20 do 42 mln rocznie. Księgowo jest minus, bo u nas amortyzacja całego zoo jest bardzo droga i traktowana jest jako strata. Jednak pod względem gotówki pierwszy raz w historii jesteśmy na plusie o około 3 mln zł i to już po odjęciu wszelkich kosztów związanych z obsługą kredytu.

Co na tym zyskuje miasto?

Na świecie bada się wpływ atrakcyjności ogrodów zoologicznych na ekonomikę miast. W Niemczech okazało się, że na każde euro wydane w zoo kolejne 4 zostaje u lokalnych przedsiębiorców. W Australii okazało się, że jest to 6 tamtejszych dolarów na jednego zostawionego w kasie zoo.

Ktoś w Polsce też to dla was policzył?

Próbujemy namówić Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, żeby wreszcie to zbadać. Tym bardziej, że z naszych analiz wynika, że 70 procent naszych gości jest przyjezdnych. Ostatnio przy okazji 10-milionowego pasażera wrocławskiego lotniska okazało się, jak jesteśmy popularni. Tą szczęśliwą pasażerką była pani z Warszawy, która podczas wywiadu przyznała, że z całą rodziną przyleciała właśnie do zoo.

Zresztą Ryanair, którym przyleciała, też nas błogosławi. Wcześniej mieli bardzo słabe obłożenie w weekendy. W tygodniu to jeszcze jakoś wyglądało, bo ludzie latają służbowo. Po wybudowaniu Afrykarium, teraz te loty są najbardziej obciążone.

Zatem są poszlaki, że Wrocławiowi opłacało się wydać te ponad 200 milionów. W jakim stopniu zoo współfinansuje tę inwestycję?

Spłacamy odsetki od kredytu w wysokości 2,5 mln zł i część raty kapitałowej w wysokości 1,5 mln zł. Warto też pamiętać, że na stałe zatrudniamy ponad 170 osób i płacimy najlepiej w Polsce, jeśli chodzi o ogrody zoologiczne.

Jak dużo?

Średnio około 4300 brutto, ale oczywiście pracownicy funkcyjni mają dużo więcej. Ci ludzie też przecież tworzą to miasto, tu kupują, tu jedzą. Do obsługi w sezonie bary, sklepiki, restauracje zatrudniają kolejne 900 osób. To przecież też są ludzie, którzy żyją z zoo. Jesteśmy też potężnym odbiorcą wszelakich produktów od lokalnych dostawców. Zarabiają też parkingi, taksówki, komunikacja miejska. To też nie wszystko w tym bilansie. Turyści, którzy do nas przyjeżdżają, idą potem na Rynek, jedzą coś w tamtejszych restauracjach, kupują w centrach handlowych. W pewnym sensie jesteśmy jednym z napędów tego miasta.

Za chwilę jednak Polska może znudzić się Afrykarium. Co wtedy? Ma pan w planach budowę kolejnego turystycznego hitu?

Żadne zoo nie składa się z samych hitów, ale też niespecjalnie jest to potrzebne. W przeciwieństwie do muzeów czy innych atrakcji turystycznych ogród zoologiczny żyje. Eksponat muzealny jest i będzie, i się nie zmienia. Tymczasem u nas zwierzęta się rodzą, dorastają.

Urodziny hipopotama karłowatego spowodowały gwałtowny wzrost odwiedzin o kilkadziesiąt tysięcy w krótkim czasie. O Euforio pisali w CNN, BBC, informowały o jego narodzinach też media w Japonii i Chinach. To była wielka sensacja, ale dla nas to wymierna korzyść finansowa związana z taką promocją. Firma produkcyjna stanęłaby na głowie, żeby mieć tyle darmowych publikacji na swój temat.

Przez te 10 lat rządów nie wszystko jednak udało się panu zmodernizować. Skąd jednak brać pieniądze na nowe bardziej atrakcyjne wybiegi dla zwierząt? Szczególnie, że ciągle jeszcze spłacacie z miastem Afrykarium.

Sęk w tym, że to niekoniecznie musi być kolejny kredyt. Są też inne możliwości pozyskania pieniędzy i jesteśmy w nich bardzo skuteczni. Udało nam się zbudować kilka ważnych obiektów z różnych funduszy. Nowy pawilon klimatyczny powstał z funduszy norweskich, Odrarium - z funduszy ochrony środowiska.

Pozyskaliśmy również finansowanie z Unii Europejskiej na wybiegi dla okapi i nosorożców. Za chwilę dostaniemy pieniądze na wybieg dla panter śnieżnych. Są pieniądze w Polsce, trzeba tylko umieć po nie sięgnąć. Oczywiście takie projekty to są opasłe tomy i trzeba trochę nad tym popracować, ale nam się chce.

W jakiej części planowane inwestycje finansujecie za pieniądze z biletów, a jak bardzo pomocne są wspomniane fundusze?

W tym roku z własnych środków zainwestujemy około 2,5 mln zł. Z kolei z funduszy pozyskaliśmy 3 mln zł na wspomniany pawilon klimatyczny, 3,6 mln zł na pantery, 3,2 mln zł na Odrarium. To są znaczące kwoty i dzięki nim naprawdę można rozwijać zoo. Ono rzeczywiście, jak pan powiedział, by przetrwać, musi się rozwijać. Poza tym, na razie Afrykarium odwiedziło zaledwie 10 proc. populacji Polski, więc jeszcze trochę gości przyjedzie.

W Łodzi chcą skopiować wrocławski sukces za sprawą Orientarium. Trochę inna koncepcja i zwierzęta w środku, ale ma być podobnie efektowna. Lokalni przeciwnicy jego budowy mówią, że nie da to miastu zarobić, bo Wrocław był pierwszy i już zostanie najsłynniejszym polskim zoo. A pan boi się konkurencji?

Dobre ogrody zoologiczne nie konkurują ze sobą. Co więcej, tak naprawdę w naszym kraju mamy bardzo mało ogrodów zoologicznych i na nowe dobre jest jeszcze dużo miejsca. Np. w Holandii jest 81 ogrodów, a w Polsce 24. Na tysiąc kilometrów kwadratowych w Niemczech są trzy, a w naszym kraju 0,08. W Polsce na jedno zoo przypada 1,6 mln ludzi, w Chorwacji 150 tys., a w Czechach 153 tys. Biorąc więc pod uwagę, że tam te wszystkie ogrody są w stanie się utrzymać, a wiele z nich się rozwija, jestem spokojny o naszą przyszłość nawet w otoczeniu nowych propozycji z Polski.

Przepowiada pan kolegom z Łodzi sukces komercyjny?

Łódź ma dostęp do bardzo dobrego rynku. Bliskość Warszawy może pomóc w realizacji tego projektu. Stolica nie jest specjalnie zachęcającym miejscem do tego, by spędzać tam weekendy, dlatego ludzie chętnie wyjeżdżają. Choćby z tego powodu może się udać.

Na razie jednak Wrocław górą. W zeszłym roku zoo odwiedziło 1,8 mln zwiedzających. Ile będzie w tym roku? Padnie kolejny rekord?

Jesteśmy najczęściej odwiedzaną, biletowaną atrakcją turystyczną w całym kraju. Te najbardziej atrakcyjne od dziesięcioleci, jak Wawel, czy Wieliczkę odwiedza nieco ponad milion ludzi rocznie. Żadne inne parki np. z dinozaurami nie są w stanie zbliżyć się do naszego wyniku. Inne ogrody zoologiczne średnio odwiedza z kolei 300 tys. osób. Zresztą w całej Europie jesteśmy na 5. miejscu jeżeli chodzi o frekwencję. Bijemy na głowę Budapeszt, Pragę i parę innych znakomitych ogrodów.

Do działania nie napędza mnie jednak chęć chwalenia się olbrzymimi liczbami związanymi z biletami i zyskami. Wolę skupiać się na tym, że wydajemy obecnie 100 tys. euro na ochronę ginących gatunków. Mamy inne cele niż ciągłe zwiększanie zysków. Co do liczby odwiedzin, wolałbym utrzymać się na 1,5 mln rocznie i żeby tak zostało na całe lata.

Ale bez pieniędzy niewiele jest się w stanie zrobić. Jednak musi pan uwzględniać warunki rynkowe, podsuwać nowe atrakcje, zabiegać o gości.

Tak, ale biznes ma służyć misji, a nie odwrotnie. Również dlatego, że misja nie przynosi pieniędzy.

Jak to? Nie dostajecie od światowych organizacji środków na ochronę zwierząt?

Jest zupełnie odwrotnie. Musimy np. płacić na ochronę okapi w Kongo, by móc je pokazywać w naszym zoo. Żeby naprawdę poważnie misję realizować, trzeba na nią najpierw zarobić. Nie mogę pójść do rady miasta i powiedzieć, że potrzebuję 5 tysięcy euro na ochronę szczura laotańskiego, bo mnie śmiechem zabiją.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(107)
peace
7 lat temu
Czemu nie ma ogrodów zoologicznych dla polityków i urzędników. Każdy kto był komunistą, oszukiwał { to prawie wszyscy } i kłamał powinien być skierowany do takiego ogrodu . Skierowanie nastąpiło by w głosowaniu jawnym przez internet na specjalnie do tego celu stworzonej stronie gov . Polacy głosowali by po przeczytaniu dokumentów jawnych z działalności,historii każdego i decydowali czy ma tam iść czy nie. To by była prawdziwa demokracja a cały świat by się tego uczył i zazdrościł { z wyjątkiem polityków i urzędników } Można by tam posyłać też np księży,biskupów którzy gwałcą dzieci,mają kobiety i żyją nie zgodnie z nauczaniem bo oczywiście to są kłamcy a oni do zoo. Tam by byli pozamykani pod prądem aby nie uciekli a ludzie by sobie chodzili jak w normalnym zoo i mogli im powiedzieć co o nich myślą . Czyżby to nie było sprawiedliwie,demokratycznie i zgodnie z zasadami moralności człowieka ?
jalas
7 lat temu
Pamiętam jak wielkim skandalem w mediach nazwano decyzję o powołaniu na dyrektora Pana Ratajszczaka w miejsce Pana Gucwińskiego. Był rok 2007, była to ponoć decyzja polityczna i zemsta PiS na członku SLD. Pan Ratajszczak był przedstawiany jako laik, bez wykształcenia, bez osiągnięć. Próbowano zrobić z tego aferę zarówno w TV, prasie i internecie. Dzisiaj okazuje się że jest zupełnie inaczej. ZOO jest przepiękne, co do motylarni to proponuję podejrzeć tę w Brooklyńskim ZOO
Anna
7 lat temu
Byłam, piękne zoo, afrykarium super, ale trzeba iść z samego rana (w weekend). W tunelu z rekinami byliśmy w niedzielę ok. 9 i był spokój, a później w ciągu dnia wróciliśmy ok 14tej i nie dało rady swobodnie chodzić; człowiek przy człowieku hałas , ciasnota, przepychanki i duchota nie do wytrzymania (chodzi tylko o korytarze , którymi dochodzimy do przeszkolonego tunelu); w pozostałych miejscach afrykarium w miarę swobodnie. Lubię owady , ale motylarnia akurat bardzo słaba - i tutaj przydałoby się doinwestować - zrobić ogród motyli z prawdziwego zdarzenia (+ wprowadzić mrówki Atta - z gniazdami zawieszonych na specjalnych platformach , żeby po sznurkach musiały przenosić listki do gniazd)) i sukces gwarantowany :)
Polskie Media
7 lat temu
ReklamaWP? Nie dziękuję!!!! Pejsbuk?!!!! Nie dziękuję nie używam!!! Wesprzyj ogólnopolską kampanię WOLNE MEDIA!!!
Flik
7 lat temu
Byłem, widziałem, pojadę ( polecę ) jeszcze raz.
...
Następna strona