Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Blog osobisty Lecha Kaczyńskiego

0
Podziel się:

Jestem osobliwie przekonany, że w Polsce autor żartobliwego blogu, podszywający się pod prezydenta RP, obojętnie którego, zamiast uprzejmego a zarazem stanowczego listu od prezydenckiego urzędnika otrzymałby wezwanie do prokuratury.

Blog osobisty Lecha Kaczyńskiego

Wyobraźmy sobie, że wpisując do wyszukiwarki internetowej adres www.lech-kaczynski.pl natrafilibyśmy nieoczekiwanie na blog osobisty prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zaczynałby się od takich np słów:

"Nie lubię tych delegacji zagranicznych. Kiedy wybierałem się do Waszyngtonu, nie pozwolili mi nawet wyspać się porządnie, bo trzeba było wstać tak wcześnie, żeby Bush po spotkaniu ze mną zdążył na Szczyt Państw Pacyfiku do Santiago de Chile. Wczoraj wyleciałem do Bratysławy. Wieczorem było obowiązkowe zwiedzanie bratysławskiej starówki. Zimno było jak diabli. Ciągnęło od Dunaju, a ja na wzgórzu zamkowym musiałem wysłuchiwać opowieści z dziejów naszego południowego sąsiada.

Dzisiaj na obiedzie z marszałkami obu izb Republiki Słowacji podali śliwowicę, od której przechodziły mnie ciarki. Na myśl o tym, że jeszcze dzisiaj mam wrócić do Warszawy robi mi się słabo. Mogłem nie słuchać mego brata Jarka i rozwiązać parlament rozpisując wybory. Przez parę tygodni miałbym przynajmniej święty spokój zamiast przyjmować w kółko te niekończące się pielgrzymki ministrów, szefów partii i całej tej reszty nudziarzy (...)".

To oczywiście fantazja. Lech Kaczyński nie prowadzi w Internecie swojego blogu, podobnie jak prezydent Republiki Francuskiej, który w ubiegłym roku od swych współpracowników ze zdumieniem dowiedział się, że jakiś zuchwalec podszywa się pod niego i na stronie www.jacqueschirac.com wypisuje różne brewerie i bezeceństwa jak np. "Możecie mi nie wierzyć, ale od paru dni nie miałem minuty dla siebie(...) z wizytą przybył prezydent Republiki Dżibuti. Tak mnie rozdrażnił, że doprowadzony do wściekłości znów sięgnąłem po pióro, żeby się uspokoić. Po przeczytaniu tego, co napisałem, zreflektowałem się, że byłoby to jednoznaczne z wypowiedzeniem wojny Dżibuti. Nie myślcie, że boję się Dżibuti. To mały kraj pełen niedożywionych ludzi. Ich siły zbrojne nie są w stanie nikogo odstraszyć. (...) Mają tylko siedem czołgów, totalnie zniszczonych i bezwartościowych (...).

Nie warto byłoby o tym pisać, gdyby nie kary finansowe nałożone w ostatnim czasie na nadawców przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji (vide: Polsat, program Kuby Wojewódzkiego, który wspólnie z Kazimierą Szczuką na granicy dobrego smaku dworował sobie z głosu i maniery mówienia niepełnosprawnej Madzi Buczek, prowadzącej dziecięce kółka różańcowe w Radiu Maryja)
czy trwająca od paru tygodni debata publiczna na temat wolności mediów w Rzeczypospolitej. Otóż jedyną reakcją na przywołany wyżej blog francuskiego żartownisia pozwalającego sobie na docinki pod adresem krytykowanego powszechnie prezydenta V Republiki, był list do autora internetowego żartu od wicedyrektora gabinetu Jacquesa Chiraca. "Humor, jakiego dał Pan dowód, istotnie jest dość zabawny, lecz swoboda (bezceremonialna - przyp. JJ), z jaką traktuje Pan głowę państwa w ostatnich tygodniach doprowadziła do tego, że jesteśmy zmuszeni zażądać od Pana natychmiastowego zaniechania dalszej działalności. Zechce Pan przyjąć moje wyrazy głębokiego
szacunku. Gerard Marchand".

Jestem osobliwie przekonany, że w Polsce autor żartobliwego blogu, podszywający się pod prezydenta RP, obojętnie którego, zamiast uprzejmego a zarazem stanowczego listu od prezydenckiego urzędnika otrzymałby wezwanie do prokuratury, gdzie dowiedziałby się, że jest podejrzany o lżenie naczelnych organów administracji państwowej.

Modłą, na jaką niektórzy przedstawiciele władzy, interpretują zagwarantowaną w prawie swobodę krytykowania władzy i wolność słowa, ciągle bliżej nam do Białorusi Aleksandra Łukaszenki z jej kultem surowego, lecz dobrotliwego Baćki niż do Francji z wszystkimi wadami i wynaturzeniami jej republikańskiego ustroju. A przecież w tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów było miejsce na zabawny, choćby nawet i frywolny, dowcip o monarsze, czego dowodzi sarmacka anegdota o Janie III Sobieskim.

Zwycięzca spod Wiednia miał ponoć zawrzeć strasznym gniewem na widok dopisku KIEP (staropol. "ch...j") na swym reprezentacyjnym portrecie. Autor obrazoburczego sformułowania wezwany przed królewskie oblicze, żeby się wytłumaczyć, najspokojniej w świecie miał rozszyfrować skrót w prawdziwie makaronicznym stylu: Król Ian Europy Pan. Legenda głosi, że śmiał się król i śmiali się dworzanie.

Autor jest dziennikarzem tygodnika Wprost

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)