Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Co wolno premierowi Marcinkiewiczowi, to nie tobie, ministrze Mikoszu!

0
Podziel się:
Co wolno premierowi Marcinkiewiczowi, to nie tobie, ministrze Mikoszu!

Mamy styczeń 2006 roku i żyjemy ponoć w IV Rzeczpospolitej, która ma być pozbawiona wynaturzeń III RP, poczętej z nieprawego łoża (czytaj okrągłego stołu). Tymczasem ledwie przebrzmiały echa petard i szampanów strzelających na Nowy Rok, nowa, powyborcza rzeczywistość ukazała odrażającą peerelowską gębę z szyderczym uśmiechem wypełnionym zepsutymi zębami.

Polityka - jak się okazuje - pozostaje najbardziej niemoralną dziedziną życia publicznego w Polsce, mimo że od kilku miesięcy rządzi w naszym kraju Prawo i Sprawiedliwość, partia, która na sztandar wpisała sobie hasło walki z prywatą i przywrócenia w etosu służby publicznej.

Okoliczności dymisji ministra skarbu Andrzeja Mikosza dowodzą, że w krajowym życiu publicznym obowiązują podwójne standardy. Te łagodniejsze dla wybranych i te bardziej surowe dla ogółu. Najwyraźniej były szef resortu skarbu - decyzją dzisiejszych rozgrywających polskiej sceny politycznej - został zakwalifikowany do grupy osób, wobec których wymagania są rygorystyczne, podczas gdy już premier Kazimierz Marcinkiewicz należy do kasty uprzywilejowanych pod tym względem.

Bo jak inaczej tłumaczyć tę zadziwiającą niekonsekwencję? Andrzej Mikosz zostaje zmuszony do podania się dymisji z powodu pożyczki, którą zarejestrował w urzędzie skarbowym i od której opłacił podatek. Natomiast szef rządu i jego dwaj bracia Mirosław i Arkadiusz pożyczali pieniądze od zaprzyjaźnionego biznesmena Jana Łuczaka nie rejestrując pożyczek w urzędzie skarbowym i nie płacąc od nich złamanego grosza podatku.

Obawiam się, że w najnowszym zamieszaniu wokół ministra skarbu nie chodzi o biznesmena, któremu Mikosz pożyczał pieniądze, a który miał powiązania z półświatkiem i jest oskarżony o manipulowanie kursem akcji Kopeksu. Artykuł w "Rzeczpospolitej” opisujący w szczegółach okoliczności pożyczenia przez żonę ministra Andrzeja Mikosza matce inwestora giełdowego Witolda W. 300 tys. dolarów wydaje się tylko pretekstem, który posłużył grupie polityków związanych z obecnym Pałacem Prezydenckim do odwołania niewygodnego ministra.

Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że najważniejsze decyzje personalne w spółkach Skarbu Państwa nie były przez Mikosza uzgadniane z otoczeniem Lecha Kaczyńskiego, a konkretnie z niedawno powołanym szefem Kancelarii Prezydenta Andrzejem Urbańskim. Ten ostatni, do niedawna jeden z wiceprezydentów Warszawy, a w latach 1991-93 poseł PC i KLD, ma ambicje pociągania sznurkami zza kulis i tworzenia własnej siatki wpływów w biznesie znajdującym się pod kontrolą państwa.

Ciekawe, czy następca Mikosza będzie posłusznym wykonawcą woli mandarynów z Krakowskiego Przedmieścia. Uwadze publiczności obserwującej poczynania zwycięzców ostatnich wyborów na pewno nie uszło, że od tego, czy płaci się zgodnie z prawem podatki ważniejsze jest, komu okazuje się lojalność i posłuszeństwo. Trudno o bardziej demoralizującą lekcję dla obywateli.

Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"

wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)