Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Dzik: Polaków zmieniłby co najwyżej potop

0
Podziel się:

Sztuka myślenia raczej w kategoriach zapobiegania tragediom niż walki z ich skutkami, nie jest łatwa.

Dzik: Polaków zmieniłby co najwyżej potop

Powódź z 1997 niewiele nas nauczyła.Katastrofa w Smoleńsku poprzedzona wypadkiem wojskowej CASY sugeruje, że do radykalnej zmiany myślenia Polaków o zagrożeniu powodziowym konieczny byłby przynajmniej _ biblijny potop _.

Sztuka myślenia raczej w kategoriach zapobiegania tragediom niż walki z ich skutkami, nie jest łatwa. Świat jest urządzony niesprawiedliwie i dzielny strażak będzie zawsze lepiej postrzegany niż upierdliwy inspektor przeciwpożarowy. Zwłaszcza w naszym jakże romantycznym i antypozytywistycznym kraju.

PAP/Stanisław RozpędzikNa likwidację szkód wydaliśmy sześć razy więcej niż na zapobieganie powodziom
Tymczasem w wielu cywilizowanych państwach ludzie doskonale rozumieją, że nakłady na profilaktykę to dobrze wydane pieniądze. _ Ludzie _, bo w przypadku zagrożenia powodziowego odpowiedzialność zdaje się rozkładać dość równomiernie - i na władze, które nie inwestują w zabezpieczenia, i na obywateli, którzy beztrosko stawiają domy na zalewowych terenach.

Gwoli sprawiedliwości warto dodać, że o zagrożeniu powodziowym ostrzegała Najwyższa Izba Kontroli.Nazwa tego organu ma jednak nieciekawy skrót - NIK. To prawie jak _ nikt _. Być może w ministerialnych gabinetach odbyła się rozmowa w rodzaju:

_ - Ktoś sugeruje, że grozi nam powódź? _

_ - NIK, Panie Ministrze _.

_ - Aaa, nikt. Tak właśnie myślałem. _

I tak sobie decydenci dyskutowali jak mityczny Polifem z innymi cyklopami, a wody wzbierały i wzbierały.

Powódź sprzed 13 lat, poza olbrzymimi kosztami ekonomicznymi, miała też wymierne skutki polityczne - doprowadziła do klęski lewicy po niefortunnej wypowiedzi premiera Cimoszewicza.Pozostając przy analogiach mitologicznych, warto zadać pytanie, czy i teraz wezbrane wody przeczyszczą polityczną Stajnię Augiasza?

Tym razem to nie będzie takie proste - nie wchodzi się dwa razy do tej samej powodzi. Premier i ministrowie udają się na miejsca dotknięte klęską żywiołową, ale nie po to, by wygłaszać tyrady o odpowiedzialności i ubezpieczeniu, ale o współczuciu i niesieniu pomocy.

Jeśli jakiś polityk może stracić przez powódź to raczej ten, który pierwszy wezwie do rozliczenia winnych. Ludzie chyba dostrzegają, że zaniedbania ostatnich trzynastu lat to efekt rządów kilku ekip, więc dlaczego mieliby selektywnie skreślać tę obecną.

Teoretycznie mogliby skreślić wszystkie i zagłosować choćby na Janusza Korwina Mikke, nie jest on jednak mistrzem empatii i przy następnej powodzi powiedziałby swoim wyborcom parę gorzkich słów. I tak koło się zamyka. Romantyczna dusza wyborcy widzi, że jest źle, ale nie ma też nadziei, że może być lepiej.

Napisałem na początku, że powódź niewiele nas nauczyła. Niewiele to więcej niż nic. Bo jednak chyba czegoś nauczyła - może nie budowy wałów i pisania planów ochrony przeciwpowodziowej, ale bardziej trzeźwego spojrzenia na polską klasę polityczną. Niewiele, ale zawsze coś.

Autor felietonu jest ekonomistą specjalizującym się w zagadnieniach racjonalności,

ekonomii behawioralnej i psychologii hazardu

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)