Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Zdrowy nacjonalizm inwestycyjny

0
Podziel się:

Czy potrafimy przekuć sukces, jakim był wiodący udział Polski w pomocy dla pomarańczowej rewolucji w Kijowie, na wymierne korzyści gospodarcze? Możliwe, ale pod warunkiem niezwłocznego zajęcia nielicznych, pozostałych jeszcze do obsadzenia, strategicznych przyczółków na Ukrainie.

Zdrowy nacjonalizm inwestycyjny

Nowy prezydent Ukrainy jeszcze przed powtórzoną drugą turą wyborów zapowiedział, że w pierwszą oficjalną podróż zagraniczną uda się do Moskwy. Rad nie rad, Wiktor Juszczenko musi ułożyć sobie stosunki z sąsiadem, z którym gospodarka ukraińska jest zrośnięta wieloma ogniwami, zwłaszcza w dziedzinie zaopatrzenia w surowce energetyczne. Nie wiadomo natomiast jeszcze, jaka będzie druga w kolejności stolica, którą odwiedzi nowa głowa ukraińskiego państwa. Niewykluczone, że będzie to Bruksela, a może Waszyngton, chociaż ze względu na deklaracje o prounijnej orientacji przyszłej polityki Kijowa, można się spodziewać, że wybór Juszczenki padnie na siedzibę władz Unii Europejskiej. Ale ponieważ część polityków europejskich jak kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder czy prezydent Francji Jacques Chirac licząc się ze zdaniem Rosji sceptycznie traktuje ambicje prozachodniego przywódcy Ukrainy, a - jak pisał niegdyś - Boy - "(...) w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz", to do wizyty Juszczenki w Brukseli może nie
dojść w najbliższych tygodniach.

Dla nas oznacza to jedynie tyle, że zapraszając Wiktora Juszczenkę, by odwiedził oficjalnie Warszawę, Polska znów może odegrać szczególną rolę działając jednocześnie w imię dobrze pojętego interesu obu narodów.
Przylatując do Warszawy następca Leonida Kuczmy potwierdziłby proeuropejski kurs swej polityki zagranicznej i dałby jednocześnie czytelny sygnał, że Kijów uznaje w Warszawie specjalnego ambasadora spraw Ukrainy w Unii Europejskiej. Dla międzynarodowej opinii publicznej byłoby to działanie całkowicie zrozumiałe, bo Polska jednoznacznie potępiła fałszerstwa wyborcze w pierwszej i drugiej turze ukraińskich wyborów, a jej prezydent uczestniczył w kijowskim "okrągłym stole". Ze względu na historyczne związki, jakie łączą nas z Ukrainą, przyjęcie przez Polskę misji lobbowania interesów ukraińskich w Brukseli wydaje się dość naturalne.

Jeżeli Hiszpania pełni podobną rolę np. w stosunku do państw Ameryki Łacińskiej (por. ostatnie inicjatywy w sprawie zniesienia embargo UE wobec Kuby), a Portugalię łączą szczególnie uprzywilejowane relacje z Brazylią, dlaczego Polska miałaby przegapić nadarzającą się szansę na wytworzenie sobie specjalnych więzi z Ukrainą. Tyle że w przypadku Hiszpanii czy Portugalii ich rola wynika wprost z pozycji, jaką na rynkach dawnych kolonii zajmują hiszpańskie i portugalskie firmy. Telefonica jest czołowym operatorem telekomunikacyjnym w Ameryce Łacińskiej, a portugalskie banki w gospodarce brazylijskiej odgrywają kluczową rolę. Trzeba więc jasno powiedzieć, że specjalne więzi z Ukrainą musiałyby oznaczać przywileje dla polskich firm u naszych sąsiadów. Żeby jednak doszło do takiej sytuacji, musiałoby wydarzyć się coś, co polepszyłoby radykalnie atmosferę współpracy gospodarczej między obu krajami.

Przełomem mogłoby się stać np. zajęcie strategicznego przyczółka (połączone z dużą inwestycją) na ukraińskim rynku przez jedną z czołowych polskich firm, która w dalszym etapie zajęłaby się wspieraniem całej grupy naszych inwestorów w Kijowie. Taką rolę mogą odegrać jedynie duże polskie instytucje finansowe w wypadku, gdy ich akcjonariusze zrozumieją, że długofalowy interes Polski wymaga, by obok inwestorów z Rosji czy Niemiec to właśnie polskie firmy miały mocną pozycję na Ukrainie (o tym, jak bardzo potrzebne jest takie wsparcie, najlepiej przekonały się latem br. polskie firmy budowlane, które zyskały szansę na udział w dużej inwestycji związanej z budową międzynarodowego centrum wystawienniczego w Kijowie. Kiedy KUKE, zajmujące się u nas ubezpieczaniem transakcji eksportowych, postawiło warunki trudne do spełnienia dla inwestorów w Kijowie , Deutsche Bank, organizujący finansowanie tego wielkiego przedsięwzięcia dał jasno do zrozumienia, że jeśli KUKE się nie zaangażuje, jego miejsce zajmie niemiecki
ubezpieczyciel Hermes, tylko że wtedy na udział w biznesie szanse będą miały np. Hochtief czy Thyssen, a nie Jedynka Wrocławska czy Polimex-Cekop). Pozostaje pytanie, czy takie podejście będzie bliskie np. Eureko, zagranicznemu akcjonariuszowi, który może wkrótce przejąć od państwa polskiego kontrolę nad PZU. Pytanie jest aktualne, ponieważ PZU szykuje się właśnie do zapowiadanego od dawna wejścia na rynek ukraiński. Na razie jednak wiadomo tylko, że na Ukrainie PZU zamierza w pierwszej fazie swej działalności zajmować się ubezpieczeniami majątkowymi i na życie, a następnie funduszami emerytalnymi, które wzorowane są właśnie na wzorcach polskich.

Organizmem finansowym, które mógłby pomóc zająć Polsce ważną pozycję w ukraińskiej gospodarce jest PKO BP, który w sierpniu przejął od kontrolowanego przez Belgów Kredyt Banku Kredyt Bank Ukraina, należący do największych banków komercyjnych u naszych sąsiadów.

Przykłady szans, jakie stoją przed firmami polskimi na Ukrainie można mnożyć. Jakiś czas temu była mowa o tym, że Ciech planuje kupić duże kopalnie kredy na Krymie, co pozwoliłoby mu przekształcić się w dużego gracza w skali europejskiej. Obecnie jednak Ciech wydaje się bardziej zajęty porządkowaniem własnego podwórka w związku ze zbliżającym się wejściem na giełdę.

O planach inwestycji na Ukrainie informował też czołowy polski producent AGD Zelmer, który także najpierw sprzeda swoje akcje na giełdzie.
Że ukraiński rynek wart jest ryzyka dowiódł sukces licznych małych i średniej wielkości firm polskich, które tak jak np. Cersanit ze swymi umywalkami czy muszlami klozetowymi zdobyły sobie już mocną pozycję na Wschodzie. Obecne już na Ukrainie prywatne firmy polskie stworzyły forpocztę dla dalszej ekspansji.

Celu tego nie da się wszak osiągnąć jałowym gadaniem, którego symbolem stały się coroczne szczyty gospodarcze polsko-ukraińskie. Ich owocem jest fiasko wieloletnich starań o uruchomienie przesyłu ropy kaspijskiej nieukończonym z winy polskiej rurociągiem Odessa-Brody.

Sygnałem do przejścia w nowy etap interesów z Ukraińcami, mogłaby się stać właśnie wizyta Wiktora Juszczenki w Warszawie. Powinna ona zapoczątkować fazę trudnych i rzeczowych rozmów gospodarczych. Podatny grunt do podjęcia dialogu stworzyła wieloletnia obecność w bliskim otoczeniu Wiktora Juszczenki polskich polityków i ekspertów. W czasach, gdy Juszczenko był premierem, doradzał mu prezes Instytutu Rozwoju Biznesu Krzysztof Lis, niegdyś minister ds. prywatyzacji w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego. Do współpracowników Wiktora Juszczenki należy też od długiego czasu były wicepremier i minister spraw wewnętrznych z lat 1997-99 Janusz Tomaszewski. Ma on szczególnie dobre kontakty z Petrem Poroszenką, nazywanym królem czekolady na Ukrainie, deputowanym partii Juszczenki i jednym z głównych sponsorów jego zwycięskiej kampanii.

Aktywna polityka gospodarcza Polski na Ukrainie jest konieczna tym bardziej, że to ostatnio ukraińskie firmy przejęły inicjatywę i inwestują na naszym rynku, niezrażone kłopotami Związku Przemysłowego Donbasu, który napotkał na trudności w zakupie Huty Częstochowa. Zakłady FSO na Żeraniu, należące wcześniej do koreańskiego Daewoo, przejmuje właśnie zaporoski Avto ZAZ.

Jeśli tendencja ta się utrzyma i nadal tylko Ukraińcy będą u nas inwestować w duże projekty, to któregoś dnia może się okazać, że bilans ujemny w handlu mamy już nie tylko z Chinami i Rosją, ale także z Ukrainą.

Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)