Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Uczestnicy Kongresu Kultury o kulturze wysokiej i popularnej

0
Podziel się:

Podział na to, co wysokie i popularne w kulturze - choć wielokrotnie już
obalany - wciąż istnieje i jest potrzebny - mówili w czwartek na Kongresie Kultury Polskiej w
Krakowie uczestnicy sesji "Dwie kultury: wysoka i popularna, elitarna i masowa, lokalna i globalna.
Czy podziały mają jeszcze sens?".

Podział na to, co wysokie i popularne w kulturze - choć wielokrotnie już obalany - wciąż istnieje i jest potrzebny - mówili w czwartek na Kongresie Kultury Polskiej w Krakowie uczestnicy sesji "Dwie kultury: wysoka i popularna, elitarna i masowa, lokalna i globalna. Czy podziały mają jeszcze sens?".

Według historyka literatury prof. Ryszarda Nycza, kategorie, do których się przyzwyczailiśmy - sztuka elitarna i masowa - nie przystają do tego, co dzieje się współcześnie w sztuce, która jest bardzo różnorodna, ciekawa, dynamiczna. "Te kategorie - sztuka elitarna i masowa są zbyt statyczne, zbyt anachroniczne. Trzeba szukać bardziej elastycznych pojęć, a przynajmniej próbować znaleźć takie terminy, które tą dynamikę opiszą" - uważa prof. Nycz.

Antropolog kultury z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW Joanna Tokarska-Bakir podkreśliła, że "sam tylko elitaryzm" nie jest gwarancją wartości sztuki. "Nigdy nie gwarantowało to faktycznej wartości sztuki. Wartość kultury artystycznej jest autonomiczna wobec jej lokalizacji. Są dzieła kultury popularnej, które uznawano za arcydzieła - kiedyś był to Chaplin, Buster Keaton, dziś zdaniem niektórych Quentin Tarantino czy zespół The Beatles - podobnie jak istnieją całkiem nietrafione przykłady kultury elitarnej" - mówiła Tokarska-Bakir. Przywołując Gombrowicza i Schulza dodała, że istotnym wyznacznikiem wartości sztuki jest jej autentyczność.

Zdecydowanie w obronie podziału "niskie a wysokie" w kulturze wystąpiła Katarzyna Janowska, dziennikarka "Polityki". "Granicy między kulturą wysoką i popularną nie można przekreślić" - mówiła Janowska. Dlaczego? "Ponieważ nie ma kultury bez hierarchii" - podkreśliła.

Zastrzegła, że choć jest gorącą orędowniczką podziału na kulturę wysoką i popularną, to może być on wykorzystywany przeciwko kulturze wysokiej. "Zdarza się, że decydenci, menedżerowie kultury, ludzie decydujący o przydziale pieniędzy upupiają dzieła ambitne etykietką: nudny, niszowy, skazany na śladową oglądalność. Dzieło ambitne nie powinno i nie może być nudne i niezrozumiałe. Jeśli takie jest, to znaczy, że się nie udało. Nieudane dzieła są i w kulturze niskiej, i wysokiej" - uważa Janowska.

Jej zdaniem, trzeba jednak pogodzić się z faktem, iż kultura masowa szybciej się rozprzestrzenia, trafia do większej liczby ludzi i może być zapowiedzią głębokich cywilizacyjnych przemian. "Ciekawie robi się, kiedy twórcy kultury wysokiej potrafią opowiedzieć o nas odbitych w lustrze zjawisk popkulturowych" - podkreśliła podając przykłady dzieł Lupy, Warlikowskiego czy Masłowskiej.

"Wsparcie powinny dostawać dzieła autorskie, ambitne, bo tylko takie mogą przekroczyć granicę kultury wysokiej, a jednocześnie dotrzeć do dużej liczby ludzi" - powiedziała Janowska. Dodała, że kultura wysoka powinna korzystać z mechanizmów popkultury - wychodzić w plener, na stadiony, do parków, bo trzeba dać publiczności masowy dostęp do kultury elitarnej.

Pisarz Jacek Dukaj zwrócił uwagę na fakt masowości kultury, który jest efektem rozwoju cywilizacyjnego. "Aspekt komercyjny kultury może się w ciągu 20-30 lat skorelować z kulturą wysoką, ambitną, elitarną. Dlaczego? Bo to, co jest masowe, produkty masowe, łatwo dostępne stały się tanie aż do zupełnej dostępności bezpłatnej" - mówił Dukaj. "Mogę obejrzeć zdigitalizowany obraz malarza za darmo, ale mogę posiąść tylko jeden oryginał, za który zapłacę () Dostęp do tego, co nie jest powielane, staje się elitarny" - podkreślił.

Kurator sztuki z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Sebastian Cichocki uważa, że "wymóg popularności bardzo mocno przeformułował prace w instytucjach sztuki" po roku 1989. Jego zdaniem, należy zastanowić się nad oceną efektywności instytucji kultury: czy wyznacznikiem jest liczba zrealizowanych projektów, liczba publikacji prasowych, artystów czy wreszcie liczba widzów.

"Praca instytucji pod terrorem frekwencji jest czymś niesłychanie szkodliwym" - uważa Cichocki. Zaapelował on, by na wzór "slow food" pomyśleć o utworzeniu "slow art institution", które funkcjonowałyby bez presji i ograniczeń związanych z konkursami i rozliczeniami dotacji, miały czas na badania naukowe potrzebne do publikacji i budowały trwałą relację z publicznością.

"To, czego brakuje instytucjom sztuki, to nie tylko pieniądze, ale czas. Praca pod presją efektywności może być mordercza" - powiedział Cichocki, apelując o finansowanie projektów bardziej eksperymentalnych i ryzykownych.(PAP)

wos/ abe/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)