Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Wspomnienia rodzin katyńskich w drodze do Smoleńska

0
Podziel się:

W pociągu, który w czwartek rano wyruszył z
Warszawy do Smoleńska, jedzie około 260 przedstawicieli rodzin
katyńskich, dzieci i wnuków oficerów zamordowanych w Katyniu. W
piątek, wraz z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, wezmą
udział w uroczystościach Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.

W pociągu, który w czwartek rano wyruszył z Warszawy do Smoleńska, jedzie około 260 przedstawicieli rodzin katyńskich, dzieci i wnuków oficerów zamordowanych w Katyniu. W piątek, wraz z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, wezmą udział w uroczystościach Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.

Podczas długiej, blisko 20-godzinnej podróży wspominają swoich ojców i dziadków, rozstrzelanych przez NKWD w lasach katyńskich.

Ojciec Danuty Kuźmickiej z Bydgoszczy był w 1. Pułku Strzelców Podhalańskich jako podporucznik rezerwy, a latem 1939 roku był na manewrach.

"Jak Niemcy ekshumowali ciała ofiar katyńskich, ojciec znalazł się na niemieckiej liście. Nie było wątpliwości już od 1943 roku, ale wszyscy żyli nadzieją - a może komuś dokumenty podłożył, może gdzieś uciekł, może się przebrał, może mundur gdzieś zostawił. Ja też czekałam. Nigdy właściwie ojca nie poznałam" - wspomina pani Danuta w rozmowie z PAP.

Jak przypomniała, po wojnie o Katyniu "nie można było mówić". "Jeżeli się mnie pytano o ojca, miałam przykazane mówić, że zginął na wojnie, nie wiadomo gdzie. Matkę ciągało UB, wzywało i przepytywano, gdzie jest mąż" - podkreśliła.

Dla pani Danuty jest to już trzecia podróż do Katynia. "Byłam na wmurowaniu kamienia węgielnego pod budowę cmentarza, byłam na otwarciu cmentarza, teraz jadę trzeci raz" - zaznaczyła. Największym przeżyciem była dla niej pierwsza podróż. "Kiedy jeszcze nic nie było. Tylko las, a zza każdego drzewa z pepeszą rosyjski żołnierz. Wieźli nas wtedy autobusami przez Smoleńsk, cała trasa była zamknięta. A ja myślałam sobie, że chyba ich tak samo wieźli" - wspomina bydgoszczanka.

Również dla Piotra Dachowskiego z Łodzi jest to już trzecia podróż do Katynia. "Straciłem tam mojego ojca Władysława, który we wrześniu 1939 roku został zmobilizowany" - wspomina pan Piotr. Jego ojciec najpierw trafił do Włodzimierza Wołyńskiego, a stamtąd od Katynia. "Ostatnią wiadomość od ojca dostaliśmy 4 marca 1940 roku i to był list właśnie z Katynia" - dodaje pan Piotr.

Jak podkreślił, bardzo późno dowiedział się, że ojciec trafił do obozu, ponieważ w tym samym czasie jego samego i resztę rodziny wywieziono na Syberię. "Udało nam się w komplecie wrócić. Liczyliśmy na to, że po powrocie zastaniemy ojca. W 1943 roku, kiedy zbrodnia została odkryta, do nas jeszcze ta wiadomość nie docierała" - opowiada.

Ojciec Adama Przepałkowskiego z Łodzi był starostą w Przasnyszu. Po wybuchu wojny jego rodzina postanowiła uciekać na wschód. "W połowie września dotarliśmy na Wołyń. Po kilku dniach ojciec wyjechał do Łucka. Jak wyjechał, tak już nie wrócił. Został aresztowany" - opowiada pan Adam.

Wspomina, że w nieoczekiwanych okolicznościach jego rodzina otrzymała pierwszy list od ojca. "Jakiś człowiek znalazł list ojca, wyrzucony podczas transportu do obozu, i ten list dostarczył. Z listu dowiedzieliśmy się, że ojciec jest ewakuowany z obozu w Sarnach i wiozą go w niewiadomym kierunku" - opowiada pan Adam. Jak dodaje, za kilka miesięcy przyszła karta od ojca z Kozielska. Jak podkreślił, to był jedyny ślad stamtąd.

"W 1943 roku gazety niemieckie zaczęły publikować listy katyńskie. Śledziliśmy je z wielkim napięciem, ale nie było tam ojca. Budziło to nasze nadzieje. Dopiero w latach 80. stało się jasne, co się wydarzyło (...) Matka umarła w 1976 roku, z nadzieją, że gdzieś tam ojciec żyje" - wspomina Przepałkowski.

Dziadek Ewy Fischer z Krakowa zginął w Charkowie, ale - jak zaznaczyła - uznaje za swój obowiązek pojechać także do Katynia. Jak mówi, niewiele wie o dziadku, choć zachowały się liczne pamiątki, jak świadectwo urodzenia, świadectwa szkolne, intercyza przedślubna i liczne zdjęcia. "Ojciec mało opowiadał o dziadku, prócz tego, że był solidny, bardzo pracowity i zawsze elegancki" - dodaje Fischer. Jak podkreśliła, "szkoda, że jej rodzice nie doczekali czasów", kiedy można już pojechać do Katynia.

Natomiast Wojciech Śmigielski z Poznania jest nie tylko synem oficera, który zginął w Katyniu, ale jednocześnie archeologiem, który uczestniczył w pracach w lasach katyńskich.

"Mój ojciec Antoni jako podporucznik 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich był zmobilizowany na początku wojny. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach dostał się do niewoli sowieckiej. Był przewieziony do obozu w Kozielsku" - wspomina Śmigielski.

"W Skokowie matka dostała list ojca z obozu, przesłany za pośrednictwem niemieckiego Czerwonego Krzyża. Pisał to co wszyscy: +jestem zdrowy, dobrze się miewam, jedzenie jest dobre, przyślijcie ciepłe skarpety+. To był pierwszy i ostatni list" - opowiada pan Wojciech.

Jak podkreślił, gdy w niemieckich gazetach ukazały się listy katyńskie, matka codziennie chodziła je zobaczyć. "Pamiętam, jak znalazła nazwisko ojca, a potem całą drogę płakała" - dodaje.

Zaznaczył, że jako archeolog brał udział w ekspedycjach katyńskich w latach 90. Jak mówi, zawsze wspomina moment, kiedy stoi nad odkrytą mogiłą i zastanawia się, gdzie jest jego ojciec.

Po 17 września 1939 roku w radzieckiej niewoli znalazło się około 15 tys. oficerów Wojska Polskiego. Decyzja o ich wymordowaniu - jako wrogów komunizmu i Związku Radzieckiego - została zatwierdzona przez Stalina 5 marca 1940 roku. Wiosną tego roku NKWD rozstrzelało około 22 tys. obywateli polskich - poza oficerami wojska również policjantów oraz funkcjonariuszy straży granicznej i służby więziennej.

Agnieszka Szymańska (PAP)

ajg/ dmi/ mc/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)