JX
/ 91.193.160.* / 2009-01-04 20:49
Warto przeczytać, jeśli już nikt nie pisze:
"Koniec roku skłania do tak zwanych podsumowań, to znaczy – do ustalenia, co udało się osiągnąć, a czego osiągnąć się nie udało. Każdy może to sobie zrobić w życiu prywatnym, więc tym bardziej warto dokonać takiej oceny w życiu publicznym.
Nie tak dawno zresztą to robiliśmy w związku z rocznicą utworzenia rządu premiera Donalda Tuska. Punktem wyjścia do tej oceny były nie tyle deklaracje przywódcy Platformy Obywatelskiej z kampanii wyborczej, bo wiadomo, że politycy trakcie kampanii plotą, niczym Piekarski na mękach, zwłaszcza pod koniec, kiedy wystrzelali już przygotowaną zawczasu amunicję i musza improwizować. Punktem wyjścia do tej oceny było sejmowe expose premiera Tuska, które pod względem długości mogło już rywalizować ze sławnymi przemówieniami Władysława Gomułki, od którego dłużej przemawiał tylko Fidel Castro.
Przypominam długość sejmowego expose premiera Tuska, bo to była bodajże jedyna jego zaleta. Widać to zwłaszcza z perspektywy roku, kiedy można nabrać całkowitej pewności, że premier jest blagierem, rodzajem Papkina w polskiej polityce. Byłoby to może zabawne gdyby nie fakt, że ta blaga jest parawanem, za którym dokonuje się utrwalanie okupacji Polski przez tajne służby o komunistycznym rodowodzie, które ponownie przejmują kontrolę nad kluczowymi segmentami polskiego życia publicznego, z gospodarką na czele. W gospodarce zaś – nad sektorem finansowym i energetycznym. Towarzyszy temu stopniowe przejmowanie kontroli nad środkami przekazu. Symbolem tego procesu są z jednej strony państwo Lisowie w państwowej telewizji, a z drugiej – powrót księdza Czajkowskiego do „Tygodnika Powszechnego”.
Dlaczego to jest takie niebezpieczne? Dlatego, że Platforma Obywatelska, stwarzając pozory legalności dla przejmowania Polski pod okupację tajnych służb z komunistycznym rodowodem, firmuje szczególny model gospodarczy. Jest to niby kapitalizm, ale kapitalizm „kompradorski” – to znaczy taki, w którym o dostępie do rynku i możliwości osiągnięcia tam sukcesu nie decyduje pomysłowość, innowacyjność, rzutkość, pracowitość i szczęście, tylko – przynależność do sitwy. W takim modelu dostęp do rynku zarezerwowany jest w zasadzie tylko dla sitwesów, podczas gdy cała reszta narodu jest wyrzucana poza główny nurt życia gospodarczego, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Rezultatem tego procesu jest narastające poczucie bezsilności wśród coraz szerszych warstw społeczeństwa, spadek zaufania do państwa, a nawet – zainteresowania samym jego istnieniem.
Trudno zresztą inaczej, skoro rządzące aktualnie Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe aż przebierają nogami, by jak najszybciej poddać Polskę władzy Eurosojuza, byle tylko pozwolono im w spokoju przetrawić zalegające w trzewiach łupy. Tak samo zresztą myślą parlamentarne ugrupowania opozycyjne, to znaczy – Prawo i Sprawiedliwość i Sojusz Lewicy Demokratycznej, z tym tylko, że PiS próbuje przyozdabiać to retoryką obrony interesu narodowego.
W takiej sytuacji trudno się dziwić, że Polska w coraz mniejszym stopniu jest podmiotem, a w coraz większym – staje się przedmiotem polityki europejskiej, zwłaszcza – polityki prowadzonej przez strategicznych partnerów, czyli Niemcy i Rosję.
W ostatnim roku Niemcy przeprowadziły, albo przynajmniej potwierdziły wszystkie niekorzystne dla Polski kierunki swojej tak zwanej „polityki historycznej”, czego symbolem jest sukces Eryki Steinbach. Polska co najwyżej na to reaguje, a i to – poprzez improwizowane przedsięwzięcia pojedynczych osób. Trudno zresztą inaczej w sytuacji, gdy tak wiele osobistości publicznych nawet nie ukrywa, że jest na niemieckim garnuszku, a rządząca partia – jeszcze jako Kongres Liberalno-Demokratyczny – była przez Niemcy wprost finansowana.
Gdyby chodziło tylko o samą „politykę historyczną”, to nie byłoby może wielkiego zmartwienia. Od jednej wystawy, czy nawet Centrum, jeszcze nikt nie umarł, ani państwo się nie rozpadało. Problem w tym, że „polityka historyczna” nie jest celem samym w sobie, tylko ma służyć w charakterze moralnego i historycznego uzasadnienia niemieckiej polityki wobec Polski. Celem tej polityki jest trwałe usunięcie niekorzystnych dla Niemiec skutków II wojny światowej, a także – budowa tak zwanych „środków zaufania” w stosunkach ze „strategicznym partnerem” – czyli Rosją. Z punktu widzenia Rosji takim „środkiem zaufania” jest przekształcenie Polski, a być może – tego, co z niej pozostanie - w „strefę buforową”, czyli rodzaj „bliskiej zagranicy”.
Wydawało się do niedawna, że jakimś remedium na to ryzyko jest wiązanie Polski z polityką amerykańską. Tę linię próbował realizować, w ostrej opozycji do rządu premiera Tuska, prezydent Kaczyński. W ramach tego podejmował liczne wyprawy do Gruzji i umizgiwał się do prezydenta Juszc