Rynek w USA porusz się dziś odbijając się od dwóch wiadomości: planu pomocy gospodarce ogłoszonemu przez Busha i Bernanke oraz rekordowej stracie Merill Lynch. Przez pierwsze godziny sesji wygrywała ta druga.
O planach pomocy amerykańskiej gospodarce słyszeliśmy już od jakiegoś czasu. Mowa tu o planach, bo właściwie są dwa. Długodystansowy - głoszony przez demokratów na czele z prezydentem Bushem oraz krótkoterminowy, doraźny (i tu novum) mający akceptację Bena Bernanke.
Szef FED zgodził się co do tego, że warto odkroić trochę budżetu i rozdzielić to poszczególnym stanom, a w konsekwencji konsumentom. Jak? Mowa o ulgach podatkowych, zwolnieniach w niektórych przypadkach oraz większej pomocy w opiece medycznej (Medicare) dla uboższej warstwy społeczeństwa.
Z drugiej jednak strony wyniki opublikował Merrill Lynch. Strata netto w IV kwartale wyniosła aż 9,83 mld dol. podczas gdy rok temu bank zarobił 2,41 mld dolarów. To prawie trzy razy mniej niż spodziewali się analitycy.
I chyba kolejna po Citigroup spektakularna porażka sektora finansowego w minionym kwartale przesądziła o spadkach w pierwszych 90 minutach sesji.
W tle równoważących się informacji podano inne - niestety złe. Mowa o nieruchomościach. Liczba rozpoczętych budów w grudniu spadła o 14,2 proc. wobec przewidywanego spadku o 3 proc., a liczba wydanych pozwoleń na budowę domu spadła o 8 proc. wobec spodziewanego spadku o 2 procent.
Ogromnie zaskoczył również indeks FED Filadelfia, mierzący koniunkturę w stanach Pensylwania, New Jersey i Delaware. Spadł on prawie 21 pkt. podczas gdy ekonomiści szacowali, że zmniejszy się on zaledwie o 1,3 punktu.
Właściwie to jednak bilans dnia można uznać na minus. Rządowe plany pomocy nie są jeszcze zbyt konkretne, a fakty - jak najbardziej. Indeksy więc spadają, choć paniki nie ma. Tym gorzej dla rynku - obyśmy tylko nie przyzwyczaili się do tego.