Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Bartosz Chochołowski
|

Polska uzależniona od rosyjskiego Gazpromu

0
Podziel się:

Zużywamy ponad 13 mld metrów sześciennych gazu rocznie. To mniej więcej tyle, ile wody mieści się w ponad 5 milionach basenów o wymiarach olimpijskich. Ale czy możemy być pewni, że zawsze będziemy mieli do niego dostęp? O tym, skąd Polska bierze gaz, kto go potrzebuje oraz jak zabezpieczyć się przed nagłą utratą dostaw, czytaj w raporcie Money.pl

Zużywamy ponad 13 mld metrów sześciennych gazu rocznie. To mniej więcej tyle, ile wody mieści się w ponad 5 milionach basenów o wymiarach olimpijskich. Ale czy możemy być pewni, że zawsze będziemy mieli do niego dostęp? O tym, skąd Polska bierze gaz, kto go potrzebuje oraz jak zabezpieczyć się przed nagłą utratą dostaw, czytaj w raporcie Money.pl.

Gaz nie jest najistotniejszym paliwem dla polskiej gospodarki. Oparta ona jest na węglu - najbardziej strategicznym obecnie surowcem. Jednak brak gazu byłby katastrofą dla przemysłu i kilku milionów zwykłych ludzi, którzy są jego bezpośrednimi odbiorcami.

Tymczasem zużycie gazu rośnie i - jak wynika z prognoz - będzie rosło nadal, więc zwiększać się będzie także uzależnienie od tego surowca. Niestety, ostatnie wydarzenia pokazują, że nie możemy być w pełni spokojni o bezpieczeństwo dostaw tego paliwa z zagranicy. Do tej pory względny spokój zapewniał nam status kraju tranzytowego, ale Rosja i Niemcy chcą nas ominąć budując gazociąg przez Bałtyk. Gdy Rosja pokłóciła się o płatności z Białorusią i przykręciła jej kurek, znacząco spadło ciśnienie w polskiej sieci, bowiem większość gazu płynie do nas przez ten kraj. Na szczęście było to tylko chwilowe.

Dlatego tak wiele mówi się o bezpieczeństwie energetycznym kraju. Atmosferę podgrzewa jeszcze prywatyzacja Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, która - szczególnie w okresie wyborów - służy politykom do straszenia wyborców.

Bezpieczny energetycznie kraj ma wielu niezależnych od siebie dostawców, albo zapotrzebowanie pokrywa z własnych zasobów. Zapobiega się w ten sposób sytuacji, że jeden główny dostawca może szantażować zakręceniem kurka. Nawet, jeśli z danym krajem łączą nas przyjacielskie kontakty, nie można wykluczyć jakiejś wielkiej awarii, czy innego kataklizmu z zamachami terrorystycznymi włącznie, które mogą przerwać dostawy.

Według informacji z Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w udokumentowanych złożach w Polsce jest 109 mld msz gazu. Blisko 70 proc. eksploatowanych polskich złóż jest zlokalizowanych na nizinach północno-zachodniej Polski. PGNiG wydobywa też gaz z dna Bałtyku oraz na Podgórzu Karpackim.

Niestety, polskie złoża stanowią zaledwie 0,2 proc. europejskich udokumentowanych złóż, które szacowane są na 54 bln msz. Najwięcej gazu w Europie jest w Rosji, Norwegii, Holandii, Wielkiej Brytanii i na Ukrainie.

Ze złóż krajowych pochodzi około jednej trzeciej zużywanego w Polsce gazu. Grupa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa wydobyła w minionym roku 4,3 mld msz. Do tego z innych krajowych źródeł zakupiła 2,8 mld. Aby pokryć zapotrzebowanie musiała zakupić za granicą 9,3 mld msz, co stanowi 68 proc. zużycia.

Najwięcej kupujemy od Rosji. Import z tego kraju pokrywa ponad 40 proc. zapotrzebowania. Na drugim miejscu są dostawcy określani jako kraje Azji Środkowej. To Kazachstan i inne kraje z basenu Morza Kaspijskiego. Sprzedały nam 2,7 mld msz, czyli jedną piątą potrzebnego nam surowca. Ze Wschodu przypłynęło do nas więc aż 61 proc. gazu. Natomiast Niemców i Norwegów można określić, jako mało znaczących dostawców. Od naszych zachodnich sąsiadów kupiliśmy 386 mln msz, a od Norwegów 480 mln. Od lat kupujemy też symboliczne ilości od Czechów - 300 tys. msz. Z Północy, Zachodu i Południa mamy zaledwie niecałe 10 proc. surowca.

Jeśli chodzi o kontrahentów PGNiG to najistotniejszym jest Gazprom. Ta rosyjska firma (zależna od państwa) zapewnia nam ponad 40 proc. gazu i ma ponad 60-procentowy udział w imporcie. PGNiG kupuje też od RusUkrEnergo, Statoil, Norsk Hydro Produksjon, Total E&P Norge oraz VNG/E.on Ruhtgas.

Jak ocenia Ryszard Gilecki, główny specjalista w Agencji Rynku Energii, warto kupować gaz od byłych republik radzieckich. „Jest go tam dużo, najtaniej się tam wydobywa, bo są tam duże złoża łatwo dostępne, usytuowane pod stepem. Jest też rozwinięta sieć gazociągów, więc zwiększenie dostaw nie wiąże się z ogromnymi inwestycjami. Norweski gaz zawsze będzie droższy, bo trzeba go wydobywać spod morza. W dodatku sieć do jego transportu trzeba budować od zera. Natomiast wadą polskich złóż jest to, że są rozdrobnione, rozsiane, co podraża wydobycie i zwiększa koszty poszukiwania i dokumentowania złóż. Ale i tak warto to robić” - ocenia Ryszard Gilecki.

Komu gaz jest potrzebny

Gaz nie jest najistotniejszym paliwem dla polskiej gospodarki, ale jego znaczenie rośnie. Obecnie stanowi 12 proc. całkowitego zużycia energii. 10 lat temu 9 proc. zużytej energii pochodziło z gazu, a w 1973 było to zaledwie 7 proc. (dane PGNiG). Polska gospodarka opierała się i nada opiera na węglu, który jest najbardziej strategicznym paliwem. Rola węgla spada powoli, ale i tak wciąż 64 proc. zużytych paliw to właśnie węgiel.

Polska zużywa znacznie mniej gazu niż wynosi średnia europejska. Według BP Statistical Review, średnio we Wspólnocie gaz stanowi 23 proc. zużywanych paliw pierwotnych. Gaz jest w ostatnich latach silnie lansowany w Polsce, jako paliwo bardziej ekologiczne niż wszechobecny węgiel. Bez wątpienia argument ekologiczny jest trafny, ale gaz z trudem zwiększa swoją pozycję na rynku. Po pierwsze dlatego, że jest droższy, po drugie węgiel można dostarczyć praktycznie w każdy zakątek Polski. Sieć gazownicza nie wszędzie jest dobrze rozwinięta, a koszty jej rozbudowy duże.

PGNiG ma 6,3 mln klientów. Pozostałe firmy działające na rynku są w porównaniu z państwowym gigantem mikroskopijne i przynajmniej na razie nie mają wpływu na jego obraz. Tak więc mówiąc o PGNiG mówimy praktycznie o całym rynku gazu w Polsce.

Najwięcej jest indywidualnych odbiorców - 6,15 mln. To rzesza ludzi, którzy mają kuchenki gazowe, termy do podgrzewania wody, albo gazem ogrzewają mieszkania. Firm korzystających z tego paliwa jest 190 tys. Do tego dochodzi grupa 423 firm, które PGNiG nazywa odbiorcami korporacyjnymi. To wielkie firmy, które mają bardzo duże zużycie gazu.

„To właśnie ci wielcy odbiorcy mają wpływ na kształtowanie zużycia gazu w Polsce. Zapotrzebowanie spadło w 2002 roku, co miało związek z dekoniunkturą w gospodarce. Firmy mniej produkowały i zużywały mniej gazu” - mówi Ryszard Gilecki z Agencji Rynku Energii. „Drobni odbiorcy nie napędzają zużycia. Ci, którzy korzystają z gazu to niezależnie od sytuacji korzystają nadal, a nowych drobnych klientów wolno przybywa.”

Jak wyjaśnia Gilecki, sytuacja może się zmienić, gdy na polski rynek wejdą zagraniczne koncerny gazownicze. Może im się opłaci gazyfikowanie nowych terenów i podłączanie kolejnych miejscowości i w ten sposób zdobywanie klientów.

Trudno jest też pokonać inną barierę. Co prawda ogrzewanie domu gazem jest znacznie wygodniejsze niż węglem, ale sporo droższe. Mniej zamożne gospodarstwa domowe długo jeszcze zostaną przy węglu. Tym bardziej, że przestawienie się na gaz to co prawda jednorazowa, ale duża inwestycja. Nie tylko trzeba zapłacić dostawcy za przyłączenie, to trzeba kupić odpowiedni piec.

„Poza tym na niektórych terenach kraju ludzie palą w piecach drewnem, które mają prawie za darmo. W takiej sytuacji gaz nie jest konkurencyjny” - wyjaśnia Ryszard Gilecki. „Gaz opłaca się doprowadzać tam, gdzie funkcjonuje drobny biznes: zakłady pracy, gastronomia, hotele. Doprowadzenie gazu do skupiska ludzi, z których większość będzie zainteresowanych tylko podłączeniem kuchenek, nie ma sensu.”

Wszyscy specjaliści są zgodni, że jednak zużycie gazu będzie rosło. Jednak nikt nie spodziewa się szybkich, radykalnych przyrostów. „Istnieje prognoza mówiąca o zużyciu gazu w 2010 roku na poziomie ok. 22 mld msz. Jednak trudno powiedzieć, czy realistyczna” - informuje prof Czesław Rybicki z Wydziału Wiertnictwa, Nafty i Gazu AGH.

Co nam grozi

Największym zagrożeniem jest oczywiście zakręcenie kurka z gazem płynącym ze Wschodu. Gaz z Rosji to 40 proc. naszego zużycia. Bez niego groziłby nam poważny kryzys energetyczny. Czy takie zagrożenie jest realne? Wydaje się mało prawdopodobne, ale nie da się przewidzieć, co będzie się działo w polityce międzynarodowej za 5, 10, czy 15 lat. Trzeba też pamiętać, że rosyjski gaz płynie przez Białoruś, którą trudno nazwać przewidywalnym krajem.

W przypadku dostaw gazu pocieszające jest, że najczęściej tam, gdzie łączy się polityka międzynarodowa i biznes, wygrywają pieniądze. Rosja ma interes w tym, że sprzedawać nam gaz, a Białoruś, żeby nie przeszkadzać w tranzycie tegoż surowca, bo też na tym zarabia.

Inaczej sprawa wygląda z byłymi republikami radzieckimi. Jak uważa Ryszard Gilecki z Agencji Rynku Energii, choć są to kraje niestabilne, nie powinniśmy mieć powodów do niepokoju. „W przypadku przerwania dostaw mają więcej do stracenia niż my” - ocenia Gilecki. „Minusem jest to, że nie są to kraje stabilne politycznie, ale nie sądzę, żeby jakiekolwiek zawieruchy w tym rejonie Azji miały wpływ na dostawy. Te kraje potrzebują waluty za gaz bardziej, niż my gazu.”

Niczego złego raczej nie należy się spodziewać ze strony dostawców z Zachodu i Północy. Jednak, jak wspomnieliśmy, jest to drogi gaz. Ale zagrożeniem nie tylko może być zła wola przywódców innych państw, ale także awarie, ataki terrorystyczne, czy kataklizmy przyrodnicze. I choćby z tych powodów warto mieć kilku niezależnych od siebie dostawców.

Co możemy zrobić?

W imporcie gazu największą przeszkodą jest brak sieci gazociągów. Ich budowa wiąże się z wielkimi inwestycjami. Okazuje się jednak, że niektóre problemy można rozwiązać niewielkimi nakładami.

„Wystarczyłoby jedno krótkie połączenie w rejonie Szczecina i mielibyśmy dostęp do gazu niemieckiego i norweskiego. Właściwie to nielogiczne, że jeszcze nie ma takiego połączenia. Wraz z połączeniem w okolicach Zgorzelca moglibyśmy zwiększyć import z Niemiec. Gaz będzie droższy, ale z innego źródła” - mówi Ryszard Gilecki.

Zbliżone zdanie ma profesor Czesław Rybicki z AGH. Według jego opinii częściowego rozwiązania problemu można szukać w podłączeniu się do systemu zachodnioeuropejskiego. „Dobrze byłoby mieć zapewnione kilka kierunków dostaw gazu. Bezpieczeństwo energetyczne można sobie kupić, ale trzeba mieć bardzo duże środki finansowe. Często inwestycje drogie na etapie realizacji, mogą okazać się zbawienne dla gospodarki i w efekcie bardzo opłacalne” - uważa prof. Gilecki.

Dodaje, że powinniśmy rozważyć możliwość importu gazu z Norwegii, budowę terminala w Porcie Północnym dla importu gazu z obszaru Północnej Afryki w formie gazu skroplonego LNG. Przede wszystkim zaś Polska powinna włączyć się do projektu „Nabucco” będącego inicjatywą państw Europy Środkowej: Rumunii, Bułgarii Węgier i Turcji. W ramach tego projektu istnieje szansa importu gazu z obszaru Kazachstanu, Azerbejdżanu, Uzbekistanu jak też z obszaru krajów arabskich. Są tam bardzo duże złoża gazu, porównywalne ze złożami rosyjskimi. Należy czynić starania, aby lepiej zintegrować się z siecią gazociągów Europy Zachodniej. Istnieje na przykład możliwość, aby istniejącą nitką gazociągu Jamał - Europa Zachodnia w przypadku krachu importu gazu z Rosji, gaz płynął z kierunku zachodniego. Zdaniem profesora Rybickiego należy silnie postawić na dywersyfikację dostaw gazu.

Inną drogą do zmiany proporcji dostawców jest zwiększenie wydobycia krajowego. Nigdy nie zaspokoi ono większości zapotrzebowania, ale krajowy gaz mógłby stanowić na przykład połowę zużywanego surowca.

Prof. Rybicki szacuje, że produkcja krajowa może wzrosnąć do około 5-6 mld msz gazu po 2006 roku. Przyrost wydobycia gazu pochodzi głównie ze złóż na Niżu Polskim oraz na Bałtyku.

Czy jest szansa na odkrywanie nowych złóż? Czesław Rybicki twierdzi, że jak najbardziej. Trzeba zintensyfikować wiercenia poszukiwawcze na obszarze Niżu Polskiego, a także na obszarze Karpat - starej kolebki przemysłu naftowego. „Powinny tam być prowadzone wiercenia o wiele głębsze niż istniejące obecnie. Kierunek poszukiwań w Karpatach wskazują wykonane na tym obszarze otwory naftowe o głębokościach rzędu 5 tys. i więcej metrów. Wiąże się to ze znacznymi nakładami finansowymi, które powinny się w krótkim czasie zwrócić. Odkrycie nowych złóż postawiłoby nas w o wiele korzystniejszej sytuacji w ewentualnych negocjacjach importowych gazu” - twierdzi prof. Czesław Rybicki.

Przez Polskę, czy po dnie Bałtyku?

Rosja z Niemcami pokazały ostatnio Polsce, że mogą się porozumieć w kwestii transportu gazu bez naszego udziału. Oba kraje podpisały umowę budowie gazociągu po dnie Bałtyku. Wielu komentatorów ocenia, że to decyzja polityczna, a nie gospodarcza. Budowa takiego rurociągu jest nieporównywalnie droższa, niż gdyby przebiegał lądem.

„To niewątpliwie prztyczek wymierzony Polsce. Nie można jednak wykluczyć, że Rosjanie i Niemcy maja jakieś wyliczenia, z których wynika, że to opłacalne przedsięwzięcie. Nie będą płacić opłat tranzytowych i może po kilku latach wyższy koszt budowy im się zwróci” - rozważa Ryszard Gilecki.

Jednak Gilecki ma sporo wątpliwości, czy takie przedsięwzięcie ma sens. Jego wątpliwości są uzasadnione. Budowa ma kosztować 12 mld euro. To czterokrotnie więcej niż koszt budowy drugiej nitki rurociągu jamalskiego, która zwiększyłaby możliwości przesyłania przez Polskę gazu z Rosji na Zachód. Gaz z Rosji na Zachód obecnie płynie właśnie rurociągiem jamalskim przez Białoruś i Polskę a także przez Ukrainę i Słowację. Jeśli umowa rosyjsko-niemiecka dojdzie do skutku, to będzie trzeci poważny kanał transportowy, po dnie Bałtyku. Zmniejszy się wtedy m.in. rola Polski, jako kraju tranzytowego.

wiadomości
raport
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)