Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Zaczynali od produkcji klamerek i widelców. Na Rio ich sprzętem Anita Włodarczyk pobiła rekord świata

8
Podziel się:
Zaczynali od produkcji klamerek i widelców. Na Rio ich sprzętem Anita Włodarczyk pobiła rekord świata
(PAP/Adam Warżawa)

Złoto i rekord świata Anity Włodarczyk, a z drugiej strony dramat Pawła Fajdka, który nie przebrnął eliminacji. Obie te historie z Rio łączy Polanik, firma z Piotrkowa Trybunalskiego - producent specjalistycznego sprzętu sportowego, znany zwłaszcza z oszczepów czy młotów. - Bardzo popularne wśród pań są nasze czarne młoty, bo czarne wyszczupla i ta głowica wygląda na nieco mniejszą i lżejszą - mówi money.pl prezes Polanika Dariusz Szczepanik. Włodarczyk woli jednak kolor złota.

Polanik swoje istnienie zawdzięcza pewnemu spotkaniu w spółdzielni w Piotrkowie, jeszcze w czasach PRL-u, gdy ojciec obecnego prezesa spółki wstał i zaoferował, że zrobi oszczepy na zamówienie z zagranicy. Jeszcze w latach 80. spółka wytwarzała - oprócz oszczepów - także widelce i tablice rejestracyjne. Potem postawiła jednak na sport. Dziś Polanik zatrudnia sto osób, co roku notując ok. 20 mln zł obrotów. Rocznie sprzedaje po kilkanaście tysięcy oszczepów, kul i młotów średnio po kilka tysięcy.

To podstawa biznesu, ale spółka z Piotrkowa wyposaża stadiony lekkoatletyczne na całym świecie praktycznie we wszystko, co może znaleźć się na płycie stadionu. W asortymencie znajdziemy więc ponad tysiąc produktów: płotki, bloki startowe, klatki do konkurencji rzutowych, stojaki do skoku wzwyż i o tyczce, pachołki, flagi, a nawet grabki do piaskownicy do skoku w dal. Wszystko to trafia do ponad 60 krajów na całym świecie. 80 proc. całej produkcji idzie za granicę, z tego połowa trafia do krajów UE.

Krzysztof Janoś: Młoty, którymi w Rio rzucali nasi zawodnicy to wasz nowy produkt, specjalnie przygotowany na olimpiadę?

Dariusz Szczepanik, prezes firmy Polanik: Nie. Anita rzucała złotym młotem z naszej serii premium, którą produkujemy już od ponad pięciu lat. Podobnie jest w przypadku Pawła Fajdka, który rzucał Ziółkowski Hammerem nazwanym tak na cześć tego zawodnika.

Na olimpiadę wzięli zupełnie nowe, czy może już takie, którymi trochę porzucali?

Akurat na igrzyska i mistrzostwa świata zawodnicy nie biorą swojego sprzętu. To organizator ma obowiązek zapewnić sprzęt od topowych światowych producentów, którego najczęściej używają zawodnicy. Jednym z nich jesteśmy my. Podczas transmisji na stojaku widziałem młoty innych marek, ale już podczas konkursu w użyciu były tylko nasze.

Taki widok musi dawać sporą satysfakcję.

Tak oczywiście, bardzo nas to cieszy i mocno to przeżywamy. Już po konkursie rozmawiamy z zawodnikami, jesteśmy w znakomitym kontakcie. To też nam pomaga w produkcji, bo wsłuchujemy się w ich uwagi dotyczące sprzętu i przez te ostatnie lata mocno go dopracowaliśmy.

Do produkcji używacie skomplikowanych maszyn? Czy jest to na tyle prosta konstrukcja, że nie wymaga tak szczególnego traktowania?

Technologia jest opatentowana i o szczegółach oczywiście mówić nie mogę, ale gdyby to było takie proste, to producentów byłoby dużo więcej. To bardzo precyzyjna robota. Głowica młota musi móc się utrzymać na rurce o średnicy 12 milimetrów i ona nie ma prawa z niej spaść. To wymaga bardzo konkretnego określenia środka ciężkości.

Kule i młoty muszą mieć też ściśle określoną wagę, ale mogą mieć różne średnice, które też opisane są w przepisach. W przypadku kobiet jest to zakres od 95 do 110 milimetrów, u mężczyzn od 110 do 130. Więc to nie jest tak, że jest jeden odlew, do którego wystarczy tylko przyczepić kawałek drutu.

Są jacyś zawodnicy, którzy wybierają te większe?

Akurat w przypadku młota - ze względu na opór powietrza - sportowcy wybierają te o najmniejszych rozmiarach. Ważne jest samo wrażenie, że im coś mniejsze, tym lżejsze. To jest dla nich istotne psychologicznie. Dlatego też bardzo popularne wśród pań są czarne młoty, bo czarne wyszczupla i ta głowica wygląda na nieco mniejszą. Jednak Anita woli złotą, bo kojarzy jej się oczywiście z medalem. W kuli jest inaczej - tutaj zawodnicy dopasowują sprzęt do rozmiarów swoich dłoni.

Olimpiada oznacza dla was zwiększenie obrotów?

Organizatorzy nie zamawiają u nas aż tak dużo sprzętu, by wpłynęło to na wynik finansowy. Mogę się jednak pochwalić, że w Rio udało nam się - oprócz dostarczenia sprzętu rzutowego na konkurs - wyposażyć 14 obiektów treningowych w sprzęt do skoku w wzwyż i o tyczce i ten przetarg akurat udało nam wygrać.

Czyli trochę więcej jednak pan przez Rio zarobił. Możemy się dowiedzieć jak dużo?

(śmiech) O takich szczegółach wolałbym nie mówić.

Jak to się stało, że zamiast spinek do szelek pański ojciec zaczął produkować oszczepy? Z tego co wiem nie uprawiał lekkiej atletyki, w rodzinie też nie ma żadnych tradycji sportowych.

Dla niego jako konstruktora i z zamiłowania metalowca to było wyzwanie. Pomógł też trochę przypadek. Tata był rzemieślnikiem zrzeszonym w spółdzielni. W Piotrkowie w latach 70. produkowano oszczepy, ale bardzo prostą metodą. Trafiły się jednak zamówienia zagraniczne i na jednym z zebrań prezes spółdzielni zapytał, czy może ktoś jeszcze nie podjąłby się ich produkcji, by sprostać zapotrzebowaniu. Tata się zgłosił. Powymyślał maszyny, unowocześnił cały proces i tak to się zaczęło.

A kiedy ostatecznie zapadła decyzja o skupieniu się na produkcji sprzętu lekkoatletycznego?

W połowie lat 80. tata opracował nowatorską metodę produkcji aluminiowych oszczepów. Był to już sprzęt na tyle wysokiej klasy, że zaczęli z niego korzystać wyczynowcy. Nie było jeszcze wtedy systemu certyfikacji i dostaliśmy tylko potwierdzenie o dopuszczeniu do zawodów od federacji lekkoatletycznych. To jednak wystarczyło i zamówienia zaczęły rosnąć. Wtedy właśnie zdecydowaliśmy o zaprzestaniu produkcji tablic rejestracyjnych, łyżek, widelców i skoncentrowaliśmy się na sporcie.

Jak w czasach PRL udało się rozwijać ten biznes?

Zawodnicy byli zadowoleni z jakości naszych produktów i pocztą pantoflową rozeszło się, że jest taki producent z Polski, któremu można zaufać. Innych możliwości zaistnienia na rynkach międzynarodowych w latach 80. przecież nie było.

Potem naszymi produktami zainteresowali się hurtownicy, którzy spotykali się na targach zagranicznych i w rozmowach polecali kontakt z wtedy jeszcze mało znanym producentem ze Wschodu. Ten nasz aluminiowy oszczep z 1985 r. był jak na tamte czasy bardzo wysokiej klasy. Z niewielkimi zmianami w technologii opracowanej przez mojego tatę produkujemy go po dziś dzień. Jedyne, co zmienialiśmy, to przesuniecie środka ciężkości i to tylko dlatego, że zmieniały się przepisy.

Waszym sprzętem bite są rekordy świata? Potrafi pan powiedzieć, ile ich było?

Trudno powiedzieć, bo sprzedajemy na całym świecie i niestety przy informacjach o rekordach nie podaje się, jakim sprzętem to osiągnięto. Dlatego z całą pewnością mogę mówić tylko o wynikach Polaków, a tu w szczególności zawodnicy upodobali sobie nasze młoty i nimi pobili kilka rekordów i zdobyli kilkanaście medali. Choć i naszą kula ostatnio Konrad Bukowiecki ustanowił w Bydgoszczy rekord świata juniorów.

Na drugiej stronie dowiesz się ile kosztują profesjonalne młoty i co jeszcze firma Polanik wysłała na igrzyska w Rio.

Jak sprawić, by zawodnicy chcieli używać konkretnej marki?

Sprzęt rzutowy to jest coś, co zawodnik bierze do ręki i jeżeli mu pasuje i dobrze leży, to jest mu najczęściej wierny od początku swojej kariery do końca. Wielką robotę wykonali dla nas nasi miotacze. Chylę przed nimi czoła, bo to oni swoimi znakomitymi wynikami wypromowali naszą markę jeszcze mocniej.

Wyjaśnijmy coś niezwykle istotnego. Wszystkie młoty, którymi rzucają zawodnicy są takie same i odpowiadają bardzo dokładnej specyfikacji organizacji lekkoatletycznych. Producent za bardzo nie może poszaleć, zatem bardziej liczy się przekonanie, że skoro mistrz rzuca tak daleko, to może warto spróbować porzucać jego ulubioną marką?

Przepisy określają wszystkie rozmiary i kształty, jak również wytrzymałość samego uchwytu, który musi wytrzymać obciążenie 800 kg. Drobne różnice mogą się pojawiać jedynie, jeżeli chodzi o lekkie wygięcia uchwytów. Kiedy robiliśmy młoty Ziółkowski Hammer, którymi rzuca teraz Paweł Fajdek, to Ziółkowski je testował i doradzał, po jakim łuku należałoby ten uchwyt lekko wygiąć, by był wygodny.

Rozumiem więc, że dopasowujecie je do poszczególnych zawodników?

Nie. Sprzedajemy kilka tysięcy sztuk rocznie i to nie byłoby możliwe. Akurat miotacze upodobali sobie nasze uchwyty i nic nie musimy tutaj specjalnie dla nich dostosowywać.

Sukces naszych zawodników każdorazowo przekłada się bezpośrednio na większe zainteresowanie waszymi produktami?

Oczywiście, że tak. Kiedy oglądałem ostatni konkurs pań z udziałem Anity Włodarczyk, to zauważyłem, że wszystkie zawodniczki rzucały naszymi młotami. Anita złotym, a reszta dziewczyn czarnymi z naszej linii premium dla najlepszych zawodników. To rzeczywiście działa w ten sposób. Wszyscy chcą spróbować rzucać sprzętem, którego używa wiodący zawodnik, bo to im pomaga również psychicznie. Między zawodnikiem a marką używanego sprzętu tworzy się też specyficzna więź.

Sam się o tym dość boleśnie przekonałem na przykładzie oszczepu, na którym bardzo nam zależy, bo przecież od niego zaczęła się nasza przygoda ze sportem. Jednak ciężko nam się przebić na sam szczyt, gdzie rządzą dwie firmy szwedzka i węgierska. Rozmawiałem nawet o tym z Barbarą Szpotakową, która jest rekordzistką świata i mistrzynią olimpijską. Powiedziała mi, że nasze oszczepy bardzo jej odpowiadają, ale używa ich na treningach. Na zawodach rzuca jednak węgierskim, bo nim pobiła rekord świata, zdobyła tytuł i to ją mentalnie związało z tym sprzętem.

Mówiąc zatem wprost sposób wykonania to sprawa drugorzędna. Bardziej decyduje tu przyzwyczajenie, przywiązanie?

Oczywiście, że tak. Złego słowa nie powiem o sprzęcie produkowanym przez moją konkurencję. Jeżeli chodzi o klasę, jesteśmy na tej samej półce. Podstawowe znaczenie mają umiejętności zawodnika. Dobry młot, kula czy oszczep może tylko pomóc, ale jeśli zawodnik będzie używał jakiegoś np. ze źle umieszczonym środkiem ciężkości to oczywiście będzie miał trudności.

Ile za pewność, że wszystko jest jak należy, trzeba zapłacić w przypadku młota?

Od 200 do 2 tys. zł. Wszystko zależy od surowca i precyzji wykonania. Podobnie też jest z kulami i oszczepami. To nieco mniej niż trzeba zapłacić za sprzęt producentów z Japonii czy Szwecji.

Jesteście więc na tym niszowym rynku konkurencyjni cenowo. Nie zmienia to jednak faktu, że to dość specyficzny biznes. Nie ma sklepów z kulami, młotami i oszczepami. Inne są sposoby dotarcia do klientów, niż w przypadku sportów uprawianych masowo.

Kilkadziesiąt lat mozolnie pracowaliśmy na uznanie sportowców, trenerów i działaczy. O ile przy sporcie rzutowym to zawodnicy decydują jakiej marki chcą używać, to w przypadku płotków, czy stojaków do skoku wzwyż, nie ma to już takiego znaczenia. Wtedy o zamawianym sprzęcie częściej decydują organizacje lekkoatletyczne, kluby. To do nich musimy docierać. Dlatego nie jest to tak prosty biznes, jakby się mogło wydawać. Trzeba niestrudzenie budować sieć kontaktów, by wyjść na swoje.

A udaje się panu bo?

Na szczęście jesteśmy cierpliwi i staramy się budować zaufanie kroczek po kroczku, nie chodzimy na skróty. Powoli niestety tracimy już tak zdecydowaną przewagę konkurencyjną związaną z niskimi kosztami pracy czy cenami surowców. Nadal jesteśmy tańsi, ale nie jest to już różnica kilkudziesięciu procent, jak jeszcze przed 10 lat, ale bardziej kilku, kilkunastu. Dlatego musimy się jeszcze bardziej starać.

Dużo można zarobić na tych młotach, kulach, płotkach i oczywiście grabkach do piaskownicy?

(śmiech) O konkretnych wynikach finansowych oczywiście nie chce mówić. Mogę jedynie powiedzieć, że średnio mamy 20 milionów złotych obrotu rocznie. Nie jesteśmy jakimś potężnym przedsiębiorstwem, ale raczej niszową firmą z ciekawej branży.

Po ostatnich sukcesach polskiej lekkiej atletyki i w szczególności młociarzy dynamika wzrostu jest większa?

Nie. Jest dużo mniejsza niż w pierwszych latach XXI w. kiedy rośliśmy po kilkadziesiąt, kilkanaście procent rocznie. Teraz jest to kilka procent. Nie jest też naszym priorytetem ciągły szybki wzrost, bardziej zależy nam na stabilizacji. Kiedy już wykroi się kawałek tego tortu w produkcji sprzętu lekkoatletycznego trudno zbierać kolejne okruchy. Teraz bardziej nam zależy na utrzymaniu zaufania klientów, których już mamy niż zyskiwaniu kolejnych, których trzeba byłoby wydzierać innym producentom.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(8)
^^
8 lat temu
czarny nie wyszczupla, czarny kradnie
takse
8 lat temu
Raczej w rzutem słów na wiatr i obietnic wyborczych
asd
8 lat temu
W rzucie boćkiem lub krasnalem ogrodowym na odległość bylibyśmy potęgą.
Max
8 lat temu
Chciwosc ludzka zepsula wszystko. Poprzez chec nadmiernego posiadania ludzie niszcza srodowisko, rozpetuja wojny, oszukuja innych, kradna. Produkuja gowniane jedzenie trujac nas, niszcza tez sport gdzie ustawionych jest ponoc nawet 85-90 % zawodow. Ludzie to "biedny" gatunek, gromadzi gromadzi gromadzi i temu poswieca zycie a tu nagle pstryk i juz mu spiewaja wieczny odpoczynek. Tylko zaduma pozostaje nad zyciem i...glupota ludzka.
itakk
8 lat temu
tylko kasa i kasa dawno nie jest to już ten sam sport co kiedyś i to każda dyscyplina