Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Zamiast marketu - odwiedziny u rodziny

0
Podziel się:

Nieco ponad połowa Polaków jest zwolennikami robienia zakupów w niedzielę. Aby byli usatysfakcjonowani, pracować dla nich musi armia kiepsko zazwyczaj opłacanych osób zatrudnionych przez sieci handlowe.

Zamiast marketu - odwiedziny u rodziny

Nieco ponad połowa Polaków jest zwolennikami robienia zakupów w niedzielę. Aby byli usatysfakcjonowani, pracować dla nich musi armia kiepsko zazwyczaj opłacanych osób zatrudnionych przez sieci handlowe.

W ich interesie występuje część polityków, proponując bardziej lub mniej drastyczne ograniczenia w niedzielnym handlu. Póki co, parlament zajmuje się Leszkiem Balcerowiczem, fuzją banków i komisjami śledczymi, ale z pewnością dyskusja o niedzielnych zakupach powróci jeszcze na pierwszy plan.

Wolne 7 dni w tygodniu

Politycy chcą dobrze, ale zachodzi obawa, że wyjdzie jak zawsze. Część pracowników centrów handlowych nie tylko będzie miała wolne niedziele, ale także pozostałe sześć dni tygodnia. Sieci handlowe szacują bowiem, że jeden dzień w tygodniu handlu mniej, to od 10 do 20 procent mniej ludzi potrzebnych do pracy. Natomiast Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową oszacował, że zwolnionych zostanie 15 procent pracowników. W liczbach wygląda to na prawdziwy pogrom - może to być od 50 do 60 tys. ludzi.

W dodatku chodzi o osoby, które są w trudnej sytuacji na naszym rynku pracy. Spora część zwykłych pracowników jest słabo wykształconych i nie może przebierać w ofertach pracy.

"Najwięcej zwolnień byłoby w sektorze kas, a właśnie ci pracownicy mogliby mieć największe problemy ze znalezieniem pracy" - przyznaje Dorota Patejko, przedstawicielka sieci Auchan.

"Podkreślić należy, iż do pracy w marketach zgłaszają się często osoby o relatywnie niskim wykształceniu, nie znające języków obcych, nie mające doświadczenia zawodowego lub będące w wieku przedemerytalnym. Takim osobom będzie bardzo ciężko znaleźć nową pracę" - wtóruje Katarzyna Petrykowska z sieci Real. "Dziś trudno przewidzieć, jakiego rzędu redukcje trzeba będzie przeprowadzić. Pewne jest jednak to, że podjęcie takich kroków będzie nieuniknione."

Sklepy otwieramy, bo chcą tego klienci

Katarzyna Petrykowska dodaje, że stratni będą również właściciele punktów gastronomicznych, handlowych i usługowych mieszczących się na terenie galerii handlowych, ponieważ będą nieczynne wraz z marketem. Dla tych firm oznacza to spadek przychodów i także wiąże się z redukcją personelu.

Natomiast Rafał Parczewski, kierownik ds. korporacyjnych w Tesco Polska, przytacza argument, że nikt nie zmusza klientów do zakupów w niedziele. To rezultat ich świadomego wyboru. Przeciętnie w ciągu całego tygodnia sklepy sieci Tesco odwiedza blisko 3 mln klientów. W weekend klientów jest o jedną piątą więcej, niż w dni powszednie. Zdaniem Parczewskiego handel w niedziele i święta umożliwia więc większy wybór konsumentom.

Okazuje się bowiem, że Polacy znacznie chętniej robią zakupy w niedzielę, niż na przykład w poniedziałek. "Obroty w niedzielę są porównywalne z czwartkiem, a więc dość znaczne. Największe obroty są w piątek i sobotę" - opowiada Dorota Patejko z Auchan. Dodaje, że ewentualne zmiany w prawie uderzą przede wszystkim w pracowników, bo sieci sobie poradzą. "Z ekonomicznego punktu widzenia nie sądzę, abyśmy stracili. Klienci, którzy nie będą mogli zrobić u nas zakupów w niedzielę, przyjdą w inny dzień tygodnia" - mówi Patejko.

Zakaz handlu da się ominąć

Zwolennicy zakazu handlu opierają się na przykładach krajów, w których prawo takie obowiązuje. Większość ograniczeń w Niemczech wywalczyły sobie tam przed laty związki zawodowe. Jednak jest także druga strona medalu: obecnie widać tendencję do liberalizowania tych ograniczeń.

Także za sprawą klientów, którzy chcą kupować codziennie. Wielu Niemców z terenów przygranicznych przyjeżdża w weekend do Polski, żeby kupić świeże pieczywo, które u nich dostępne jest tylko w dni robocze. Innym przykładem jest dom handlowy w Berlinie, który wbrew zakazowi otworzył swoje podwoje w niedzielę. Zastosował sztuczkę, żeby ominąć prawo. Pamiątki turystyczne można sprzedawać przez 7 dni w tygodniu, tak więc handlowcy na wszystkie swoje produkty ponaklejali kartki z napisem "pamiątka z Berlina". I tak Niemcy rzucili się na zakupy, kupowali masło - pamiątkę z Berlina, garsonki - pamiątki z Berlina i wiele innych artykułów. Zainteresowanie było olbrzymie i takie też były obroty pomysłowego domu towarowego.

Trudno przewidzieć, jakie sztuczki stosować będą polscy handlowcy.

Jeśli ograniczenia w Polsce zostaną wprowadzone, to prawdopodobnie zostanie osiągnięty jeden z celów deklarowany przez pomysłodawców - Polacy zaczną bardziej rodzinnie spędzać niedziele. Tak przynajmniej wynika z badań Pentora. Respondenci deklarują, że alternatywą wobec zakupów są różne formy wypoczynku, wyjścia do kina lub do teatru. Aż 49 proc. na pytanie, jak spędziłoby niedzielę, gdyby sklepy były zamknięte, odpowiedziało, że spotkałoby się z rodziną lub znajomymi.

Bartosz Chochołowski

| Komentarz |
| --- |
|

Bartosz Chochołowski, Money.pl Aby ktoś miał prawo wyboru, w jaki dzień może robić zakupy, ktoś zostaje pozbawiony wyboru, jak spędzić niedzielę. Czyja wolność wyboru jest bardziej znacząca? Z jednej strony mamy wspólny interes klientów i sieci handlowych, z drugiej interes pracowników i zapał części polityków do krzewienia tradycyjnych wartości i obrony nieefektywnego modelu handlu. Ale drobni sklepikarze są znaczącą grupa potencjalnych wyborców, więc polityczny rachunek wskazuje na to, że trzeba ich bronić. Jednak trudno jednocześnie mówić o ochronie interesów pracowników dużych sklepów, skoro ewentualne zmiany w prawie spowodowałyby polepszenie doli tylko 85 procent z nich, a pozostali trafiliby do pośredniaka. A przecież nie tylko pracownicy marketów nie mają wolnych wszystkich weekendów w miesiącu. Żeby możliwe było kupienie w małym sklepiku w poniedziałkowy poranek chleba, mleka i gazety, w niedzielę pracować muszą rolnicy, mleczarze,
kierowcy, piekarze, dziennikarze, drukarze, itd. Nimi nikt się nie przejmuje zapewne dlatego, że nie pracują oni dla wielkich sieci handlowych, które są synonimem zła wszelakiego. Ekspansja hipermarketów jest różnie oceniana, ale za sprawą wymagań konsumentów zmienia się oblicze handlu. Można psioczyć, ale obrażanie się na rzeczywistość nie ma wielkiego sensu. Podobnie jak na przełomie XVIII i XIX wieku obrażanie się na ekspansję maszyn parowych nie przyniosło skutku. Świat i tak się zmienił. |

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)