Tak czytam Wasze komentarze i widzę, że niektórzy nie wiedzą o czym piszą. Niedługo bronię pracę doktorską w dziedzinie fizyki. Przez kilka lat zajmowałem się problemami, które jest w stanie zrozumieć może 5% społeczeństwa. Robienie doktoratu to ciężka praca - nikt nie stoi nade mną z zegarkiem, co oznacza że z jednej strony mogę czasem zrobić sobie 1-2 dni wolnego w środku tygodnia, ale z drugiej strony kiedy trzeba coś zrobić na termin, to trzeba pracować wiele dni z przerwami jedynie na jakieś kanapki i 3-4 godziny snu. Do tego, wbrew innym tutejszym komentarzom, miałem do wyrobienia dydaktykę ze studentami. Dostawałem za to 1000 zł podstawowego stypendium. Do tego można było postarać się o dodatkowe stypendia (które nie są ustanowione na stałe, tzn. każdego roku mogą zostać zniesione, jeśli tak postanowi ministerstwo) za osiągnięcia , razem nieco ponad 2000 zł, ale niektórym musiało wystarczyć tylko stypendium podstawowe. Byli też tacy, którzy nie dostawali nawet tego podstawowego, ale tego nie będę szerzej komentował - najczęściej, choć nie zawsze, byli to ludzie, którzy w ogóle nie powinni robić doktoratu. Już dawno minęły czasy, kiedy doktorantów zatrudniało się na etat asystenta. Owszem, zdarza się to, ale bardzo rzadko, przeważnie kiedy ktoś ma znajomości. Uczelnie po prostu nie mają na to pieniędzy (albo nie chcą mieć). Nie oczekuję nie wiadomo czego, ale wykształcony człowiek chyba zasługuje na jakieś docenienie? Bo za 1000 zł to nawet mieszkając w akademiku ciężko wyżyć. Widziałem też takich, którzy podejmowali równolegle pracę zarobkową - żaden nie skończył doktoratu. Nie przez pieniądze, a przez brak czasu.