Lubelskie pogotowie ma nowoczesny śmigłowiec - Karetką jeżdżę praktycznie od zawsze, szefostwo nie miało zastrzeżeń do mojej pracy, a mimo to stawia się mnie pod ścianą. Albo zrobisz kurs, albo stracisz robotę. To jakaś paranoja - uważa jeden z lubelskich kierowców. - Kierowcy mieli 10 lat, żeby podnieść swoje kwalifikacje. Mogli się dokształcać właściwie na koszt pracodawcy, który pokrywał 85 proc. kosztów nauki. Mimo to, niewielu skorzystało z tej szansy, dlatego dziś musimy się z nimi rozstać - mówi Zdzisław Kulesza, dyrektor wojewódzkiej stacji pogotowia w Lublinie. - Wszyscy dostali 3-miesięczne wypowiedzenia i wynagrodzenie za ten okres - dodaje. Jego zdaniem, zmiany w przepisach zadziałają na korzyść pacjentów. - Do wypadków komunikacyjnych będą wyjeżdżały wykwalifikowane załogi. Cały skład osobowy będzie mógł reagować i ratować życie - wyjaśnia. Kto zajmie miejsce zwolnionych kierowców? - Na razie nie myślimy o zatrudnianiu nowych pracowników. Wielu naszych ratowników medycznych ma prawo jazdy,
dlatego niewykluczone, że to oni siądą za sterami ambulansów - tłumaczy Kulesza. Lubelskie szpitale mają problem z pijakami Zwolnień kierowców nie planują niepubliczne pogotowia. - Nowe przepisy dotyczą tych placówek, które pieniądze na ratownictwo medyczne dostają ze środków publicznych. My podpisaliśmy kontrakty na transport sanitarny, więc nasi kierowcy nie muszą być ratownikami - wyjaśnia Robert Augustyniak z Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej "Trans Medic". - Nas te przepisy również nie dotyczą. Choć jako placówka posiadająca szpitalny oddział ratunkowy (SOR), mamy karetkę pogotowia, używamy jej wyłącznie do transportu sanitarnego, przewożenia do domów pacjentów, którzy byli u nas hospitalizowani, czy transportu leków - informuje Mirosława Borowiec, dyrektor Okręgowego Szpitala Kolejowego w Lublinie. Co roku 80 pielęgniarek z Lubelszczyzny emigruje do unijnych szpitali