Sześć wadliwych Rosomaków do Czadu kazał wysłać generał Waldemar Skrzypczak, o którym było ostatnio głośno z powodu jego komentarzy w sprawie tak zwanego betonu urzędniczego w armii.
Minister Bogdan Klich pytany o komentarz do sprawy, którą bada prokuratura mówi jedynie, że ją zna. Jak wyjaśnił, nie chce odnosić się do jakiejkolwiek sprawy, prowadzonej przez niezależny organ wymiaru sprawiedliwości.
Pułkownik Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie o całej sprawie też niewiele mówi. Nie chce potwierdzić doniesień mediów, że śledczy prowadzą sprawę przeciwko generałowi Skrzypczakowi i że wkrótce usłyszy on zarzuty w tej sprawie. Jak wyjaśnił, do tej pory nie wydano jeszcze żadnego postanowienia o przedstawieniu zarzutów wobec którejkolwiek z osób, których postępowanie jest badane. Pułkownik Szeląg dodał, że w tej sprawie cały czas są prowadzone czynności, planowane są też dalsze przesłuchania.
Generał Waldemar Skrzypczak ucina całą sprawę twierdząc, że śledztwo zbiega się z jego rezygnacją z Dowódcy Wojsk Lądowych i ostrymi wypowiedziami pod adresem wojskowych urzędników. Zapewnia, że decyzja o wysłaniu Rosomaków do Czadu była ustalona ze Sztabem Generalnym, a o wadach wieży obrotowej dowiedział się w dzień ładowania wozów na statek. Miał wybór - zapłacić duże pieniądze za wyczarterowany statek do Afryki, albo wysłać żołnierzom wozy. Jak mówi, wszyscy byli przerażeni, tym, co się stało, nikt nie zaangażował się, by w terminie przeprowadzić badania. "Oczekuję podziękowania za to, że uratowałem honor Polski, szefa MON, że ministerstwo wysłało Rosomaki na czas"- mówił Skrzypczak. Jak dodał, dzięki tej decyzji uratował kilka milionów złotych z budżetu państwa.
W komunikacie na stronach internetowych wojskowej prokuratury można przeczytać między innymi, że śledztwo w tej sprawie prowadzone jest z doniesienia Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a straty wynikające z błędów producenta Rosomaków sięgają prawie miliona złotych.