Z rozpoczęciem procesu były problemy od samego rana. Najpierw na sprawę nie zdążył dojechać sędzia, któremu zepsuła się instalacja gazowa w samochodzie. Na początku nie było także prokuratora, ale ponieważ sąd wiedział o tym spóźnieniu, rozpoczął żmudne spisywanie danych z 17 dowodów osobistych. Tyle właśnie osób zasiada na ławie oskarżonych. Pochodzą oni z pięciu krajów.
Gdy prokurator dojechał, okazało się, że nie ma tłumacza przysięgłego. Mimo wysiłków nie udało się ustalić powodów jego nieobecności. Prokuratura nie zgodziła się, aby rolę tłumaczów przejęli aktywiści Greenpeace, w związku z tym sąd odroczył sprawę do 27 stycznia.
Oskarżeni nie przyznają się do winy, czyli do uszkodzenia mienia elektrowni i zakłócenia miru domowego. Prokuratura natomiast twierdzi, że czeka na ich dobrowolne poddanie się karze. Aktywistom grozi do pięciu lat pozbawienia wolności.