Tegoroczna ceremonia wręczenia Oscarów przypominała broadwayowski musical. Po raz pierwszy od 30 lat uroczystość nie była prowadzona przez komika, ale przez aktora - Hugh Jackmana. Nie było więc tradycyjnych żartów i złośliwości pod adresem Hollywood. Zamiast tego Jackman dużo tańczył i śpiewał.
Wielka scena Teatru Kodaka została zmniejszona, dzięki czemu atmosfera oscarowego wieczoru bardziej przypominała nocny klub niż wielką galę. Niektórzy recenzenci odnaleźli w tej formule odwołanie do czasów Wielkiej Depresji.
Do poważnej atmosfery wieczoru trochę ożywienia wnieśli zabawni Steve Martin i Tina Fey oraz spontaniczni aktorzy i twórcy filmu "Slumdog - Milioner z ulicy".
Zupełnie inaczej niż w przeszłości wyglądało wręczanie nagród aktorskich. Na scenę wychodziło po pięciu byłych laureatów Oscarów, którzy chwalili nominowanych, a dopiero później ogłaszany był zwycięzca. W ten sposób nawet ci, którzy przegrali, mogli czuć się docenieni.
Cała impreza trwała trzy godziny i według niektórych mediów, była nudna. "Wygląda na to, że odświeżenie Oscarów jest trudniejsze niż mogłoby się wydawać" - podsumował
uroczystość dziennik "Los Angeles Times".