Dziennik przypomina, że o nielegalnym procederze w publicznych przedszkolach mówiło się po cichu w stolicy od lat. Głośniej zrobiło się w lipcu tego roku. Wtedy, po kontroli ratusza, odwołano dyrektorkę przedszkola na Ursynowie. Kontrolerzy ujawnili, że brała pieniądze od firmy organizującej dodatkowe płatne zajęcia w tym przedszkolu. Według umowy, którą zawarła z firmą, za nadzór, czyli coś, co i tak należy do jej obowiązków, oraz za zbieranie raz w miesiącu pieniędzy od rodziców. Dyrektorka dorabiała w ten sposób blisko 5 tysięcy miesięcznie.
Inni instruktorzy, z którymi rozmawiała "Gazeta Wyborcza" twierdzą, że to, co robiła zwolniona dyrektorka, jest normą w prawie wszystkich przedszkolach w stolicy. "Na palcach można policzyć dyrektorki, które nie biorą haraczy za wpuszczenie firm-pośredników" - mówi jedna z instruktorek rytmiki. Wylicza, że w średnim przedszkolu z setką dzieci za rytmikę rodzice płacą miesięcznie około 2 i pół tysiąca złotych. "Dostaję z tego tysiąc złotych brutto. Pośrednik bierze 15 procent. Reszta to prowizja dyrektorki - twierdzi instruktorka.
Oznacza to - pisze "Gazeta Wyborcza" - że w skali miasta setki tysięcy złotych płyną przez przedszkola bez jakiejkolwiek kontroli.
"Gazeta Wyborcza"/kry/pbp