Norweskie media podają coraz więcej szczegółów piątkowej akcji ratunkowej. Wiadomo już, że łódka, którą antyterroyści chcieli dopłynąć na Uteoya, zaczęła przeciekać. Policjanci wrócili do portu, by zamienić ją na inną i stracili cenny czas. Z kolei śmigłowiec, który poderwał się do lotu służył tylko do celów obserwacyjnych i nie mógł unieszkodliwić zamachowca. Załoga bojowej maszyny była na urlopie.
Norwegowie przyznają, że policja działała zbyt wolno. "Wszystko to trwało za długo. W przyszłości, jeśli gdzieś zdarzy się coś takiego, policja powinna działać szybciej" - mówi Anne. "Kraj taki jak Norwegia powinien mieć więcej niż jeden policyjny śmigłowiec" - dodaje Knut.
Norweskie media cytują dzisiaj rodziców niektórych zabitych na wyspie, którzy twierdzą, że gdy dzwonili na policję z informacją o strzelaninie, funkcjonariusze nie przejęli się alarmującymi wiadomościami. Policjanci myśleli nawet, że rodzice dzwonią, by informować o wybuchu w Oslo.
Jeden z szefów norweskiej policji Johan Fredriksen broni podwładnych i mówi, że zrobili, co mogli. "Przy takiej odległości i w tych warunkach szybsze działanie było niemożliwe. Zawsze możemy próbować być lepsi, ale nie widzę możliwości abyśmy w tej sprawie mogli byli działać szybciej" - podkreśla oficer.
Działania norweskiej policji chwalił też minister sprawiedliwości. Sami Norwegowie przyznają, że w Oslo po eksplozjach policja działała profesjonalnie. Ale eksperci podkreślają, że wybuch w Oslo miał w zamiarze Andersa Breivika odwrócić uwagę służb od tego, co potem stało się na wyspie Uteoya.