Zdaniem doktora Jarosława Ocha, brakowało w niej zupełnie wątku edukacyjnego. Wyborcy nie mieli na przykład szansy dowiedzieć się niczego na temat funkcjonowania Parlamentu Europejskiego. "O problemach europejskich mówiło się niewiele i bardzo skomplkowanym językiem, trudnym w odbiorze dla przeciętnego odbiorcy." - zauważył politolog.
Jarosław Och przypuszcza, że frekwencja wyborcza będzie wyglądać podobnie, jak podczas eurowyborów pięć lat temu, kiedy do urn poszło około 20 procent obywateli.
Również politolog Wojciech Jabłoński jest przekonany, że w głosowaniu weźmie udział tylko twardy elektorat największych partii. Jego zdaniem, jest to efekt tego, że kampania była nieciekawa i przypominała poprzednie - przed wyborami prezydenta czy do Sejmu i Senatu. Politolog ocenia, że największym błędem było sprowadzenie debaty przedwyborczej do spraw krajowych. Zdaniem Jabłońskiego, na tej kampanii nie zyskała żadna partia.
Według politologa swojej szansy nie wykorzystały też ugrupowania nieobecne w Sejmie, nawet Libertas.
Natomiast profesor Wawrzyniec Konarski zwraca uwagę, że w kampanii brakowało merytorycznej debaty publicznej, a częściej walczono na telewizyjne spoty i szukano sposobów pogrążenia przeciwnika.
Profesor Konarski powiedział, że trudno ocenić, kto najbardziej skorzystał z takiego przebiegu kampanii wyborczej. Według niego, ważne mogą być nawet ostatnie publiczne wystąpienia premiera i prezydenta.