Dziennik "Polska" pisze, że sąd nie chce dać mu szansy na nowe życie. Nie pomaga ani pozytywna opinia zakładu karnego we Włocławku, ani wzorowe zachowanie więźnia.
Do zabójstwa doszło w 1990 roku. Gdy Piotr Bogdanowicz kupował po niższej cenie dolary od dwóch przygodnie poznanych cinkciarzy, ci zaatakowali go w mieszkaniu jego matki, gdzie trzymał pieniądze. Bogdanowicz miał ze sobą broń. Jak twierdzi, w obawie o swoje życie otworzył ogień. Wkrótce potem sam zgłosił się na policję. Jednak sąd nie dał mu wiary. Przyjął wersję kolegi handlarzy walutą, który był świadkiem strzelaniny. Zdaniem sądu, Bogdanowicz przyjechał z Łodzi, aby zabić i obrabować cinkciarzy z Trójmiasta.
"Pan Piotr nigdy wcześniej nie miał konfliktów z prawem. Znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie" - mówi mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz, reprezentująca Bogadanowicza. Opinia zakładu karnego na temat zachowania Bogdanowicza jest bardzo pozytywna.
Według Kazimierza Olejnika, byłego zastępcy prokuratora generalnego, karę należy odbywać niezależnie od postępów w resocjalizacji. "Więzień powinien odbyć karę adekwatną do tego, co zrobił. Choć zmienił się, to nic nie jest w stanie wymazać tego, co zrobił" - mówi Olejnik.
"Polska"/kry/lm