Atomowy okręt podwodny w ostatnich dniach grudnia zawinął do stoczni w Rosljakowie pod Murmańskiem na rutynowy przegląd techniczny. Podczas prac spawalniczych na pokładzie wybuchł pożar. Jego gaszenie trwało ponad dobę. Jak ustalili dziennikarze "Kommiersanta", w tym czasie na pokładzie znajdowały się międzykontynentalne rakiety z głowicami jądrowymi, torpedy i funkcjonowały dwa reaktory atomowe. Zgodnie z regulaminem prac remontowych - materiały wybuchowe i pociski powinny zostać usunięte z okrętu. Zdaniem dziennikarzy prowadzących śledztwo, gdyby doszło do wybuchu i uszkodzenia reaktorów jądrowych zginęliby wszyscy marynarze i pracownicy stoczni. Skażeniu uległyby wody, ziemia i przestrzeń powietrzna Półwyspu Kolskiego. Trzeba byłoby, w warunkach polarnej nocy, ewakuować ponad 400 tysięcy osób. "Heroizm marynarzy wynoszących z okrętu torpedy, przypadek a może podjęta w ostatniej chwili decyzja o podtopieniu doku - co uchroniło nas przed tragedią ?" - zastanawiają się dziennikarze "Kommiersanta Włast".
IAR