W czasie zeznań lekarze mówili, że podstawową motywacją do pracy był strach. Ich zdaniem pracownicy byli bardzo źle traktowani i zmuszani do stałej dyspozycyjności. Zarzucali też Mirosławowi G., że uniemożliwiał im rozwój zawodowy oraz zamykał drogę do specjalizacji.
Na sali rozpraw padły też zarzuty dotyczące niesprawiedliwego wynagradzania lekarzy, a także trudności z uzyskaniem urlopu, dnia wolnego, czy możliwości wcześniejszego wyjścia z pracy.
Jednocześnie w czasie rozprawy pokrzywdzeni przyznali, że żaden z nich nie złożył skargi na ordynatora. O domniemanym mobbingu nie zostały też poinformowane żadne organy ścigania. Większość z lekarzy przyznała, że w szpitalu na Wołoskiej dopiero zaczynali swoją karierę medyczną, dlatego nie mieli wystarczającej wiedzy, aby oceniać pracę Mirosława G.
Dwóch z lekarzy wycofało się też z insynuacji dotyczących domniemanej korupcji. Przyznali oni, że nie mają żadnych dowodów na to, że doktor G. brał łapówki, ani nigdy nie byli świadkami takiego procederu. Obydwaj medycy oświadczyli, że zarzuty korupcyjne, jakie skierowali pod adresem ordynatora w czasie śledztwa były wyłącznie ich wyobrażeniami lub domysłami.
W czasie rozprawy oskarżony zwracał uwagę, że jego zachowania miały na celu zdyscyplinowanie personelu oraz podniesienie poziomu usług świadczonych na oddziale. Wielokrotnie zwracał uwagę, że pokrzywdzeni uczyli się i zależało mu na tym, aby wypracować u nich zachowania charakterystyczne dla zawodu kardiochirurga. Dodal też, że jeśli w czasie operacji dochodziło to szturchnięć czy odepchnięć asystenta, to było do spowodowane troską o dobro chorego.
48-letni doktor Mirosław G. jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszenie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia.