Do starć doszło w pobliżu placówek dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych i Japonii. Według szacunków policji, w rejonie tym jest około 10 tysięcy demonstrantów.
Wśród rannych jest dwóch dziennikarzy: francuski - sieci France 24 i dziennikarz tajlandzkiej gazety Matichon.
Tajlandzkie wojsko użyło gumowych kul i gazu łzawiącego wobec demonstrantów protestujących w centrum miasta. Minister obrony Tajlandii oświadczył, że akcja wojskowa ma zmusić przywódców opozycji do wznowienia rozmów z władzami.
Protestujący koczują i protestują już od kilku tygodni. Śródmieście stolicy okupowane jest przez ok. 15 tysięcy manifestantów, tzw. czerwonych koszul - zwolenników obalonego w 2006 premiera Thaksina Shinawatry. Domagają się oni ustąpienia obecnego szefa rządu Abhisita Vejiajivy i rozpisania przyspieszonych wyborów parlamentarnych.
Przebywający na uchodźstwie Shinawatra wezwał rząd w Bangkoku do wycofania sił bezpieczeństwa z ulic i rozpoczęcia negocjacji z protestującymi. Były tajlandzki premier oświadczył, że "wciąż wierzy w istnienie politycznego rozwiązania konfliktu między opozycją a rządem w Tajlandii" i w to, że obecny szef rządu jest w stanie "zapobiec kolejnym ofiarom i ocalić kraj".
Od chwili rozpoczęcia protestów w połowie marca na ulicach Bangkoku zginęło ponad 30 osób.