Występując przed połączonymi Izbami Kongresu Barack Obama powiedział, że amerykańskiej klasie średniej żyje się coraz trudniej, a marzenia o własnym domu i możliwości utrzymania rodziny stają się coraz bardziej nieuchwytne. Prezydent USA uznał za niedopuszczalne, że milionerzy płacą niższe stawki podatkowe od zwykłych pracowników. "Możecie nazywać to walką klas. Jednak poproszenie miliardera, by płacił tyle samo co jego sekretarka, większość Amerykanów określi zdrowym rozsądkiem".
Obama oświadczył, że nie zgodzi się na reguły prowadzące do tego, że wąskiej grupie najbogatszych żyje się coraz lepiej, a pozostali ledwo wiążą koniec z końcem. "Kiedy Amerykanie mówią o ludziach tak bogatych jak ja, że powinni płacić sprawiedliwe podatki, to nie ma w nich zazdrości. Oni rozumieją, że jeśli ja dostane ulgę, której nie potrzebuję, to albo powiększamy deficyt, albo ktoś inny musi wyrównać braki".
Obama przypomniał Amerykanom, że gdy został prezydentem, ich kraj znajdował się w głębokim kryzysie. Amerykański prezydent przekonywał, że dzięki jego działaniom gospodarka USA nabiera rozpędu.
IAR