Największą frustrację po wczorajszych wyborach przeżywa lider Konserwatystów, David Cameron. Torysi pokonali zdecydowanie Labourzystów, którzy - jak powiedział Cameron - stracili mandat do rządzenia krajem. Jednak liczba mandatów poselskich nie daje też konserwatystom bezwzględnej większości.
Premier Gordon Brown chwycił się deski ratunku, zlecając swojej kancelarii, aby zainicjowała rozmowy koalicyjne z innymi partiami. Jego pierwszy wybór padnie bez wątpienia na Liberalnych-Demokratów, których minionej nocy spotkało bolesne rozczarowanie - wprowadzą do nowego parlamentu tylko około 50 posłów - 5 razy mniej niż labourzyści.
Przywódca Liberałów, Nick Clegg powtórzył dziś, że pierwszeństwo w tworzeniu koalicji przypada konserwatystom, jako najsilniejszej partii w Izbie Gmin. Wymienił też jej cenę - zmiana systemy wyborczego, który nie odzwierciedla prawdziwych preferencji elektoratu. Torysi nigdy nie deklarowali gotowości do takiej reformy, labourzyści tak - i mogą nią teraz kusić Nicka Clegga. To kuszenie może potrwać kilka godzin, albo kilka dni.