Jan Gałek przyznaje, że częściej uprawia ten sport w górach. W mieście mogą pojawić się pewne okoliczności, które rozpraszają slacklinera. Chodzi zwłaszcza o gapiów, którzy w niewybredny sposób komentują wyczyny sportowców.
Popisy śmiałków obserwowała grupa warszawiaków. Na większości spacery po linach nie robiły większego wrażenia. Uważali, że nie ma dreszczyku emocji ponieważ sportowcy są zabezpieczeni specjalnymi linami.
Jan Gałek powiedział, że to zabezpieczenie nie jest mu własciwie potrzebne. Przez lata opanował sztukę łapania liny podczas upadku. Zabezpieczenie daje jednak poczucie komfortu psychicznego i pewność, że nie powtórzy się kontuzja sprzed kilku lat. Wtedy to Jan Gałek spadł na beton z wysokości 6 metrów. Wypadek skończył się dla niego naderwaniem ścięgna Achillesa.
Slicklinerzy będą chodzić pomiędzy domami handlowymi Sawa i Junior do godziny 16:00.