Trwa jeszcze obliczanie głosów, jakie trzynaście milionów Włochów oddało w częściowych wyborach samorządowych 15 i 16 maja. Już teraz, zdaniem komentatorów, można powiedzieć, że porażkę podniósł w nich premier Silvio Berlusconi
Nie po raz pierwszy szef włoskiego rządu przedstawił wybory samorządowe jako plebiscyt własnej popularności. Wystawił swoją kandydaturę na radnego w Mediolanie i Neapolu, zaangażował się w kampanię wyborczą, występując na wiecach w całym kraju. Berlusconi obiecywał, że w Mediolanie, jego rodzinnym mieście, uważanym za kolebkę ruchu, na którego czele stanął na początku lat 90., centroprawica zwycięży już w pierwszej turze. Tak się nie stało, prowadzi opozycja z przewagą ponad 7 procent i komentatorzy zastanawiają się, czy nie oznacza to zmierzchu tak zwanego berluskonizmu. Zaczyna się "kurczyć" przywódca, uważany do tej pory za "czarownika", któremu grozi teraz los kozła ofiarnego, podsumowuje "Corriere della Sera", który mówi o "siarczystym policzku", jaki wymierzył premierowi jego Mediolan. Nie brak głosów, że wyniki wyborów samorządowych odbiją się na nastrojach w rządzącej koalicji, co mogłoby nawet w niedalekiej przyszłości doprowadzić do jej rozpadu.
IAR
