Według dziennika szczególnie wyraźnie dostrzec to można w reakcjach na sytuacje kryzysowe: lustrację, niekiedy skandal seksualny czy finansowy.
"Scenariusz w takich sytuacjach jest zazwyczaj identyczny aż do bólu. Gdy w mediach pojawia się nazwisko kolejnego duchownego oskarżanego o współpracę z bezpieką, finansowe przekręty czy problemy natury obyczajowej, dziennikarze zaczynają poszukiwać kogoś, kto mógłby - ze strony kościelnej - tę sprawę skomentować. Tyle że takich osób zazwyczaj nie ma. Kolejne osoby odmawiają: biskupi nie mają czasu. rzecznicy prasowi kościelnych instytucji właśnie w tym momencie udali się na od dawna zaplanowany urlop albo ciężko zachorowali i nie mogą nic powiedzieć." - czytamy w "Życiu Warszawy".
Dziennik dodaje, że pierwsze komentarze księży, a czasem także biskupów pojawiają się zwykle dzień albo i tydzień później. Tyle że wtedy zazwyczaj trafiają one często tylko na ostatnie strony gazet.
Więcej na ten temat - w "Życiu Warszawy".
"Życie Warszawy"/kry/pul