Co najmniej ośmiu afgańskich cywilów, podróżujących minibusem, zginęło w środę w wybuchu przydrożnej bomby w prowincji Helmand na południu Afganistanu - podały lokalne władze. Z wizytą do Helmandu przybył tego dnia amerykański minister obrony Leon Panetta.
Do eksplozji doszło w okręgu Marjah. Podróżni zmierzali do stolicy prowincji - Laszkargah.
Tymczasem w wybuchu motoru-pułapki w Kandaharze, stolicy prowincji o tej samej nazwie na południu kraju, zginęła jedna osoba, a dwie zostały ranne. Prowincja Kandahar uznawana jest za bastion talibów.
To w trzech wsiach w prowincji Kandahar doszło w weekend do zastrzelenia przez żołnierza USA 16 afgańskich cywilów, w tym dziewięcioro dzieci. Amerykański minister obrony przybył w środę do bazy wojskowej Camp Bastion w prowincji Helmand właśnie w związku z tą tragedią.
Według mieszkańców wsi, sierżant armii USA chodził od drzwi do drzwi i strzelał do cywilów; ciała niektórych ofiar podpalił.
W poniedziałek Panetta powiedział, że żołnierzowi, który dokonał masakry, może grozić kara śmierci. Sprecyzował, że trafi on przed sąd wojskowy, który w pewnych przypadkach orzeka taką karę. (PAP)
cyk/ ro/
10992157 10991903 10992353 10992493