Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Afganistan: Braterstwo broni w zawieszeniu

0
Podziel się:

Po kolejnych atakach afgańskich żołnierzy i policjantów na zachodnich
sojuszników, dowództwo sił międzynarodowych zawiesiło wspólne patrole i operacje z Afgańczykami.
Stawia to pod znakiem zapytania strategię wycofania się Zachodu z wojny w Afganistanie.

Po kolejnych atakach afgańskich żołnierzy i policjantów na zachodnich sojuszników, dowództwo sił międzynarodowych zawiesiło wspólne patrole i operacje z Afgańczykami. Stawia to pod znakiem zapytania strategię wycofania się Zachodu z wojny w Afganistanie.

Zastępca dowódcy wojsk koalicyjnych amerykański generał James Terry rozkazał, by od wtorku wstrzymać wszystkie przeprowadzane wspólnie z Afgańczykami operacje bojowe na szczeblu drużyny, plutonu czy kompanii. Do odwołania zgodę na każdą taką operację będą musieli wydawać szefowie poszczególnych dowództw regionalnych.

Aż do następnego rozkazu zachodnie wojska będą uczestniczyć jedynie w wielkich, prowadzonych na szczeblu batalionu, operacjach zbrojnych z rządowymi siłami afgańskimi. Takich operacji w ostatnich miesiącach prawie się już w Afganistanie nie prowadzi.

Zawieszenie współpracy oznacza wstrzymanie wspólnych patroli i pacyfikacji wiosek, a także obław przeciwko partyzantom. Utrudni też, a nawet udaremni szkolenie 350-tysięcznego afgańskiego wojska; w 2014 roku ma ono przejąć ciężar wojny od sił międzynarodowych, które do tego czasu zamierzają wycofać się z Afganistanu.

Szkolenie afgańskiego wojska, przeprowadzanie wraz z nim wspólnych operacji, doradzanie Afgańczykom w czasie walk, a także stacjonowanie z nimi w tych samych bazach miało być podstawą wojskowej strategii Zachodu, a braterstwo broni, zadzierzgnięte z Afgańczykami podczas wspólnej walki, miało zapewnić ich sympatię.

Strategii tej zagroziły mnożące się w ostatnich miesiącach ataki, dokonywane przez afgańskich żołnierzy i policjantów na ich zachodnich doradców i sojuszników. Niektórych ataków dokonali dezerterzy, zwerbowani przez talibów, innych - sami partyzanci, którzy w tym właśnie celu pozaciągali się do tworzonego w pośpiechu afgańskiego wojska. Przyczyną części konfliktów między afgańskimi i zachodnimi żołnierzami jest też dzieląca ich przepaść kulturowa.

W tym roku w następstwie zamachów i w strzelaninach z afgańskimi żołnierzami i policjantami zginęło już 51 wojskowych koalicji. Prawdziwie czarnym dla sił międzynarodowych okazał się miniony weekend, gdy w wyniku ataków na południu kraju zginęło sześciu żołnierzy USA i Wielkiej Brytanii. Partyzanci upokorzyli też koalicjantów, udanie atakując w piątek jedną z najważniejszych i najpilniej strzeżonych baz, Camp Bastion w Helmandzie, gdzie zniszczyli i uszkodzili osiem samolotów Harrier.

Zawieszenie wspólnych operacji zbrojnych poprzedziła zarządzona przez afgańskie władze czystka w rządowym wojsku, mająca ujawnić partyzanckich szpiegów i sympatyków, a także wstrzymanie werbunku nowych rekrutów. Środki te wraz z ogłoszonym we wtorek faktycznym zawieszeniem szkolenia afgańskiego wojska mogą sprawić, że nie będzie ono gotowe za dwa lata zluzować żołnierzy sił międzynarodowych.

Mnożące się ataki afgańskich żołnierzy na ich zachodnich sojuszników posiały między nimi nieufność i wrogość, a wiele państw podjęło pod ich wpływem decyzje o wycofaniu swoich kontyngentów z Afganistanu wcześniej niż przed końcem 2014 roku - wyznaczonym przez NATO terminem ewakuacji.

Holandia wycofała swoich żołnierzy z Afganistanu jeszcze w 2010 roku, Kanada - w 2011. Do końca 2013 roku swoje wojska zamierzają wycofać Francja, Australia, Nowa Zelandia i Hiszpania. Nad wcześniejszą ewakuacją zastanawiają się nawet Niemcy i Brytyjczycy, a Amerykanie do końca roku zamierzają wycofać z Afganistanu ponad 30 tys. żołnierzy i do prowadzenia afgańskiej wojny pozostawić tylko niecałe 70 tys.

Podsumowaniem fatalnego dla sił międzynarodowych weekendu w Afganistanie była śmierć ośmiu kobiet, zabitych w niedzielę pomyłkowo przez amerykańskich lotników w podkabulskiej prowincji Laghman (piloci wzięli zbierające chrust kobiety za oddział partyzantów) i wtorkowy, samobójczy zamach bombowy w Kabulu, w którym zginęło 12 osób, w tym 8 obywateli RPA, pracujących w jednej z miejscowych linii lotniczych.

Do zamachu w Kabulu przyznali się w dodatku partyzanci z partii Hezb-e Islami, jednego z trzech - obok talibów i siatki rodziny Hakkanich - największych partyzanckich ugrupowań w Afganistanie. Ze wszystkich partyzanckich partii w Afganistanie Hezb-e Islami - dowodzona przez wojennego weterana Gulbuddina Hekmatjara - była najbardziej skłonna do pokojowych rozmów z Amerykanami i wspieranym przez nich prezydentem Hamidem Karzajem.

Ostatnio jednak Hekmatjar wycofał się z rozmów z Amerykanami, a jego negocjator i zięć Hajrat Bahir powiedział gazecie "Daily Telegraph", że ogłoszenie przez Amerykanów, że ród Hakkani to terroryści, uniemożliwia jakiekolwiek rokowania pokojowe. Hajrat Bahir przepowiedział też, że po wycofaniu zachodnich wojsk w Afganistanie wybuchnie nowa wojna domowa, podobna do tej, do jakiej doszło po ewakuacji Armii Radzieckiej w 1989 r.

Nie najlepiej układają się też stosunki Amerykanów z Karzajem, który zarzuca USA wiarołomstwo. Wiosną Amerykanie zobowiązali się do nieprzeprowadzania powietrznych rajdów i przekazania Afgańczykom kontroli nad afgańskimi więzieniami. Karzaj uzależnił od tego swoją zgodę na układ o współpracy strategicznej z Amerykanami, zgodnie z którym po 2014 roku będą mogli utrzymać w Afganistanie bazy wojenne i ok. 20 tys. żołnierzy. Powietrzny atak w Laghmanie Karzaj uważa za pogwałcenie zobowiązań, podobnie jak fakt, że mimo upływu terminu przekazania więzień, Amerykanie wciąż przetrzymują ponad pół tysiąca Afgańczyków.

Wojciech Jagielski (PAP)

wjg/ mmp/ ap/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)