Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Afganistan: "Omlet" w willi gubernatora

0
Podziel się:

Afgańskie wojsko jest gotowe przejąć odpowiedzialność, brakuje mu sprzętu -
ocenia ppłk Taza Gul, dowódca afgańskiego batalionu w Mokurze, kilkanaście kilometrów od bazy
Warrior - jednej z kilku, w których stacjonują Polacy.

Afgańskie wojsko jest gotowe przejąć odpowiedzialność, brakuje mu sprzętu - ocenia ppłk Taza Gul, dowódca afgańskiego batalionu w Mokurze, kilkanaście kilometrów od bazy Warrior - jednej z kilku, w których stacjonują Polacy.

Drugi kandak - jak tu nazywa się batalion - zajmuje teren dawnego brytyjskiego fortu. Między potężnymi ogrodzeniami z Hesco bastionów - siatkowych zbiorników wypełnionych ziemią i kamieniami - stoją pozostałości glinianych murów z otworami strzelniczymi. Przy zjeździe z głównej drogi stoi podupadła, niegdysiejsza willa brytyjskiego gubernatora - dwupiętrowy żółty budynek z zielonymi oknami.

Takich starych fortów jest w okolicy więcej. Resztki fortecy stoją także w obozie Warrior w dystrykcie Gelan i w innych bazach, z których operują dziś wojska ISAF. "Brytyjczycy mieli dobre rozeznanie, gdzie jest odpowiednie miejsce" - zauważa ppłk Artur Łagoda, szef tzw. omletu - jednego z zespołów doradczo-łącznikowych, zwanych tak od amerykańskiego skrótu OMLT. "Omlet" - Operational Mentoring and Liaison Team - szkoli afgańskich oficerów i podoficerów, którzy w przyszłości mają być instruktorami.

Przed dwupiętrową willą brytyjskiego gubernatora, okazałym, żółtym budynkiem z zielonymi oknami, stoi wrak radzieckiego T-34. Z drugiej strony domu pozostałości ciężarówek i aut osobowych sprzed kilku dekad.

W jednym z pomieszczeń na parterze mieści się kuchnia. W osmolonym wnętrzu, w gryzącym dymie z drew płonących na otwartych paleniskach, kucharze warzą ryż dla żołnierzy.

Na gałęziach suszą się ubrania, które żołnierze piorą w bieżącej wodzie, w strudze przepływającej przez ceglane podziemie, do którego schodzą po kamiennych schodach. Jedni żołnierze mieszkają nadal w glinianych budynkach, inni w nowych kontenerach, w większości ogrzewanych jednak jeszcze "kozami".

Dowódca batalionu ppłk Taza Gul wyraża przekonanie, że afgańscy żołnierze nie będą mieli kłopotu z przejęciem zadań od sił ISAF, które zgodnie z decyzją NATO mają opuścić Afganistan w 2014 roku. "Z mojej strony mogę przejąć odpowiedzialność. Możecie wracać do kraju i odpocząć" - zapewnia polskich oficerów z "omletu". Odpowiedzialnością za nękające Afganistan niepokoje obarcza Iran i Pakistan, gdzie ukrywają się i szkolą bojownicy. Nie ukrywa zarazem, że afgańskie siły potrzebują pomocy. "Potrzebujemy wszystkiego. Amunicji, saperów, artylerii, czołgów, sił powietrznych" - wylicza.

Od "omletu" Taza Gul i jego ludzie dostają jednak inną pomoc. "Wielu z nich ma problemy z czytaniem mapy, uczymy ich topografii i korzystania z GPS, instruujemy, by strzelając celowali" - mówi Łagoda. Są też problemy z planowaniem akcji, co - jak mówią polscy oficerowie - wynika z braku środków rozpoznania i niedostatków uzbrojenia.

Za jakiś czas - już nie na obecnej zmianie - polscy mentorzy będą nie tylko dojeżdżać do kolegów z kandaku. Niektórzy mają zamieszkać w budowanych dla nich domkach ze sklejki, by stale być na miejscu.

Afgański batalion liczy ok. 700 żołnierzy. To - jak zaznacza por. Marcin Wdowiak, organizujący m. in. szkolenia ogniowe - stan etatowy, ponieważ żołnierze co dwa miesiące odwiedzają rodziny na północy kraju, zdarza się też, że porzucają służbę.

Zdarzają się problemy etniczne, ale jak mówi ppłk Łagoda największe kłopoty są z zaopatrzeniem. Paliwo i amunicję afgańscy żołnierze muszą sobie dowieźć z batalionu logistycznego rozlokowanego w odległym o 140 km Ghazni. Ponadto "rozkazy są czymś innym niż u nas; traktuje się je raczej jako polecenie, którego niewykonanie nie jest wielką winą". Polskim zespołom brakuje natomiast tłumaczy z pasztu i dari na polski; pomaga znajomość angielskiego wśród niektórych afgańskich dowódców.

Ogólnie Polacy, którzy w Afganistanie pomagają szkolić cztery bataliony, prowadzą też "omlet" przy sztabie brygady w Ghazni, chwalą tutejszych żołnierzy. "Najważniejsze jest zdobycie szacunku. Jeśli się jest pod ostrzałem, nie można ich zostawić" - podkreśla Łagoda. Jak mówią wojskowi, pochlebną opinię o armii podziela też wielu Afgańczyków, którzy znacznie bardziej ufają wojsku niż policji.

Z Afganistanu Jakub Borowski (PAP)

brw/ ro/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)