Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

B. komendanci policji przed komisją ds. Olewnika

0
Podziel się:

#
dochodzą szczegóły przesłuchania drugiego świadka i komentarze posłów
#

# dochodzą szczegóły przesłuchania drugiego świadka i komentarze posłów #

14.7. Warszawa (PAP) - Sejmowa komisja śledcza ds. okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika przesłuchała we wtorek dwóch byłych komendantów policji - miejskiego w Płocku Ryszarda Kijanowskiego i wojewódzkiego w Radomiu Wiesława Stacha.

Kijanowski - dziś policyjny emeryt - wyraził przekonanie, że za prace policyjnej grupy, która prowadziła śledztwo, odpowiadał jej szef Remigiusz M. "To on był wyznaczony na kierownika grupy i na niego spadła cała odpowiedzialność za organizowanie pracy" - powiedział.

Na sugestię jednego z posłów, że nie może być tak, iż jest "kozioł ofiarny, a reszta twierdzi, że nie była zaangażowana w pracę grupy", świadek odparł, że "nikt nikogo nie oskarża i nikt nie szuka +kozła ofiarnego+". "Nie mogłem włączać się w czynności, których kierownik mi nie zlecił" - wyjaśniał.

Kijanowski przyznał, że kilku funkcjonariuszy formalnie powołanych do grupy praktycznie nie uczestniczyło w jej pracach. On sam - jak mówił - działał w niej zaledwie kilka dni.

Stach powiedział, że gdy grupa funkcjonowała, liczba zdarzeń, którymi policja musiała się zajmować, była taka, że "z pewnością niektórzy z jej członków byli oderwani od sprawy Olewnika do innych czynności". "Gdybym wiedział, że jest za mało osób do tej sprawy, zwiększyłbym liczebność grupy" - zapewnił.

Mocniej określa sytuację przewodniczący komisji. "Widać wyraźnie, że śledztwo było bardzo dziwne" - ocenił Marek Biernacki (PO). "Grupa, która prowadziła postępowanie, liczyła 11 osób, a w ciągu niecałego pół roku doszło do pięciu czy sześciu zmian" - podnosił.

Kijanowski potwierdził, że był na posesji Krzysztofa Olewnika, gdy dokonywano oględzin miejsca zdarzenia. Pytany o zabezpieczanie śladów powiedział, że trudno mu ocenić, czy przeprowadzono je prawidłowo, bo gdy przyjechał, trwały już od jakiegoś czasu. Podał, że wówczas nie miał wiedzy o tym, że dzień przed uprowadzeniem w domu młodego Olewnika odbyło się spotkanie, w którym uczestniczyli funkcjonariusze policji. Nie był w stanie powiedzieć, kiedy dowiedział się o tym fakcie.

Świadek mówił, że nie miał kontaktu z prokuratorem prowadzącym sprawę. Zapytany czy kontakt taki miał Remigiusz M., świadek ocenił, że "musiał, nie miał innego wyjścia". Zastrzegł jednak, że "nie wie, jak wyglądały relacje między nimi".

Jak relacjonował, policja miała wówczas "notoryczne" problemy z uzyskiwaniem billingów. Dlatego "wiedząc, że przełożony z komendy wojewódzkiej i głównej nam nie pomoże", wymyślił, by zwrócić się w tej sprawie o pomoc. Podał, że informował o tej sytuacji Andrzeja Piłata - płockiego lidera SLD.

Problemy z billingami potwierdzał też Stach. "Spływały późno, występowaliśmy do operatorów, by to przyspieszyć" - mówił.

Kijanowski zeznał, że wersję o uprowadzeniu Krzysztofa Olewnika uprawdopodabniały m.in. ślady samochodów na jego posesji oraz krwi na ścianach budynku. O plamach krwi świadek powiedział, że wyglądały, jakby ktoś je rozmazał, "żeby zrobić większe wrażenie, wpłynąć na rodzinę".

W opinii Stacha wersja o samouprowadzeniu była lansowana przez dłuższy czas; on sam słyszał o niej kilkukrotnie. Potwierdzać ją miały m.in. sygnały o tym, że Krzysztofa Olewnika widziano w kilku miejscach.

W ocenie Biernackiego dowodem na propagowanie tej wersji jest też wtorkowa deklaracja Stacha, że wydał zgodę na wyjazd funkcjonariuszy do Berlina, podczas gdy - jak mówił poseł - wszystkie siły powinny być nakierowane na zabezpieczenie przekazania okupu.

Stach podał, że nie analizował materiałów sprawy, bo od tego była osoba odpowiedzialna za nadzór nad pracą merytoryczną. Pytany dlaczego na jednym z dokumentów zrobił adnotacje, że sprawcy pochodzą z kręgu znajomych ofiary, odparł, że "to była policyjna intuicja i doświadczenie".

Świadek zeznał, że nikt nie zwracał się do niego z interwencją w sprawie. "Z żadnym politykiem na ten temat nie rozmawiałem" - powiedział.

25-letniego Olewnika - syna przedsiębiorcy z Drobina - uprowadzono w październiku 2001 r. Sprawcy więzili go przez wiele miesięcy m.in. w piwnicy na działce pod Kałuszynem, potem w dole na szambo koło Różana, a ostatecznie zabili - mimo otrzymanego okupu w wysokości 300 tys. euro.

Rodzina Olewników ma pretensje do władz m.in. o to, że na początkowym etapie sprawy prowadzono ją niefrasobliwie, zajmowano się pobocznymi wątkami i forsowano wersję o tym, że Olewnik - mając problemy w biznesie i życiu osobistym - sfingował swoje porwanie. (PAP)

ktl/ itm/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)