Nie wiem, nie pamiętam, to nie była moja sprawa - takie były najczęstsze odpowiedzi b. wikariusza generalnego kurii gdańskiej ks. Wiesława Lauera, przesłuchiwanego w czwartek jako świadek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku w procesie głównych oskarżonych w aferze finansowej w kościelnym wydawnictwie Stella Maris.
"Z enuncjacji prasowych wiem, że Stella Maris miała jakieś kłopoty, ale nie wiem, jakie. Nic mi nie wiadomo, jak doszło do nieprawidłowości w wydawnictwie" - powiedział 75-letni ks. Lauer, wikariusz generalny kurii gdańskiej w latach 1991-2007.
Duchowny wyjaśnił, że pełniąc tę funkcję zajmował się głównie sprawami sakramentalnymi oraz korespondencją.
Dwóch głównych oskarżonych w procesie Stella Maris to: 61-letni b. kapelan abp. Tadeusza Gocłowskiego i jego pełnomocnik w Stella Maris, ks. Z.B. (sąd pozwolił jedynie na podawanie inicjałów oskarżonych - PAP) oraz 46-letni b. dyrektor wydawnictwa, syn znanego trójmiejskiego adwokata T.W.
Dopytywany przed sąd i adwokatów ks. Lauer zeznał, że ze strony archidiecezji było "pełne zaufanie" do działalności oskarżonego księdza B. jako pełnomocnika Stella Maris. "Nie spotykałem się z księdzem B. i nie rozmawiałem z nim na temat Stella Maris" - dodał.
Obrońcy dwóch oskarżonych złożyli wniosek, aby ks. Lauer był przesłuchany w obecności biegłego psychologa. "Wszystko wskazuje na to, że świadek unika odpowiedzi oraz celowo zasłania się niepamięcią" - powiedziała adwokat Beata Krzyżagórska-Żurek.
Sąd zdecydował, że ks. Lauer zostanie poddany badaniu przez biegłego psychologa i od tej opinii będzie zależeć to, czy w przesłuchaniu duchownego przed sądem będzie musiał też uczestniczyć psycholog.
Wcześniej jako świadek zeznawał w sądzie b. szef sprzedaży w Stella Maris, 49-letni Piotr C. Odpowiadał on w wydawnictwie m.in. za sprawdzanie faktur. Podczas śledztwa okazało się, że wystawionych zostało kilkadziesiąt faktur na zakup papieru z podrobionym podpisem Piotra C.
Pytany w czwartek, czy wie, kto sfałszował jego podpis, odpowiedział, że "do złudzenia przypomina to charakter pisma jego przełożonego w Stella Maris, czyli księdza B". Dodał, że nie został nigdy przeproszony za podrabianie podpisów.
Na pytanie sądu oskarżony ksiądz B. potwierdził, że to on fałszował podpisy Piotra C. i przyznał się już do tego na etapie śledztwa.
Na ławie oskarżonych w tym procesie zasiadają też m.in. współwłaściciel dwóch firm konsultingowych z Gdyni J.B., który w latach PRL był pracownikiem cenzury.
Wszyscy odpowiadają przed sądem za współudział w przywłaszczeniu mienia ponad 20 spółek handlowych na kwotę ponad 67 mln zł, pranie pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych. Grozi im do 10 lat więzienia.
Według prokuratury afera Stella Maris polegała na tym, że firmy konsultingowe J.B. i jego oskarżonego wspólnika K.K. zawierały z różnymi spółkami kontrakty na doradztwo, których wykonanie powierzali z kolei kościelnemu wydawnictwu. W rzeczywistości usługi te były całkowicie fikcyjne i zlecenia nigdy nie zostały wykonane.
Pieniądze ze spółek, które zlecały fikcyjne usługi B. i K., przelewane były najpierw na konta ich firm, a później, po odjęciu kilku procent, do Stella Maris. Wydawnictwo pobierało kolejne kilka procent prowizji i na końcu większość pieniędzy wracała do osób zarządzających spółkami.
Stella Maris, działając jako podmiot gospodarczy w ramach archidiecezji gdańskiej, była zwolniona z podatku dochodowego od osób prawnych w części przeznaczonej na cele statutowe Kościoła. Transfery pieniędzy miały miejsce w latach 1997-2001. (PAP)
rop/ pz/ gma/