Zbieranie podpisów na rzecz pretendentów do udziału w wyborach prezydenckich na Białorusi przebiegało czasem na granicy prawa - ocenia rządowa "Respublika", a jedna z gazet niezależnych uważa, że obywatele na tym etapie kampanii opowiedzieli się za alternatywą.
Komentarze pojawiły się w piątek, w ostatnim dniu zbierania podpisów. Chętni do startu w wyborach muszą ich zebrać co najmniej 100 tysięcy, by Centralna Komisja Wyborcza (CKW) mogła ich zarejestrować jako oficjalnych kandydatów w wyborach zaplanowanych na 19 grudnia.
"Respublika" publikuje wywiad z sekretarzem CKW Mikałajem Łazawikiem, według którego niektóre grupy inicjatywne zbierające podpisy działały "dosłownie na granicy faulu".
"CKW starała się maksymalnie liberalizować proces proponowania kandydatów i często patrzyła pobłażliwie na próby niekórych (z nich), by wyjść za ramy prawa" - powiedział Łazawik.
W jego ocenie "pod pozorem pikiet (zbierających podpisy) przeprowadzane były mityngi polityczne graniczące z agitacją". Sekretarz CKW wyjaśnia, że komisja udzieliła ostrzeżenia grupie zbierającej podpisy dla Uładzimira Niaklajeua, jednego z kilku przedstawicieli opozycji ubiegających się o udział w wyborach, z powodu "rażących naruszeń".
Niezależna gazeta internetowa "Biełorusskije Nowosti" wskazuje, że zbieranie podpisów kończy się rekordowym rezultatem, ale - jak zauważa w tytule - "Białorusini stawiali podpisy nie na rzecz opozycji, tylko alternatywy".
O zebraniu 100 tys. podpisów, prócz grupy inicjatywnej urzędującego prezydenta Alaksandra Łukaszenki, powiadomiło aż 10 grup reprezentujących potencjalnych kandydatów - podkreśla gazeta.
Jej zdaniem, "władze zademonstrowały pewien postęp" podczas tego etapu kampanii: "nie ma masowego nacisku na członków grup inicjatywnych, stoją pikiety z flagami, za które wcześniej dostawało się grzywnę lub areszt (...), tworzyły się kolejki chętnych do złożenia podpisu".
Cytowany przez gazetę politolog Waler Karbalewicz uważa, że władze "starają się, by stworzyć wrażenie, że w kraju jest demokracja", bo "konflikt z Rosją doprowadził do tego, że Łukaszenka znacznie bardziej potrzebuje międzynarodowego uznania wyborów". Zdaniem politologa, zebranie 100 tys. głosów to efekt "nie tyle wzrostu zaufania do kandydatów z opozycji, ile silniejsza potrzeba alternatywy w społeczeństwie".
Z Mińska Anna Wróbel (PAP)
awl/ ap/