Brat kapitana Michała Smyczyńskiego, drugiego pilota samolotu CASA, który w styczniu rozbił się pod Mirosławcem potwierdza, że na nagraniach rozmów załogi z wieżą nie słychać głosów osób trzecich.
Smyczyński, który zapoznał się z nagraniami w piątek, ucina pojawiające się w mediach spekulacje o tym, że samolot w chwili schodzenia do lądowania pilotował ktoś spoza załogi.
Zapis korespondencji z podchodzenia do lądowania w czasie feralnego lotu, to - jak wyjaśnił w sobotę w TVN24 - "nie rozmowy w potocznym rozumieniu tego słowa", ale specjalistyczne hasła, cyfry, formułki i komendy.
"Nie ma tam właściwie żadnych emocji. To normalna korespondencja lotnicza, bez świadomości, że za chwilę nastąpi coś niedobrego" - ocenił. "Rozmowy kończą się, tak jakby ktoś zgasił światło" - powiedział w radiu RMF FM.
Smyczyński potwierdził, że nagranie dowodzi także tego, że załoga i kontrola lotów posługiwały się innymi jednostkami miar wysokości i odległości. "Załoga otrzymywała uspokajające komunikaty utwierdzające ją, że są na dobrej wysokości, a tak nie było" - mówił.
Jak powiedział Smyczyński w Radiu Zet, potoczna opinia, że to załoga doprowadziła do tragedii jest krzywdząca dla jego brata, drugiego pilota.
Smyczyński kilka dni temu wystosował do MON pismo z prośbą o umożliwienie mu wysłuchania rozmów; szef resortu Bogdan Klich przychylił się do jego wniosku. Jak powiedział w sobotę dziennikarzom, odsłuchanie rozmów potraktował, jako sposób pożegnania się z bratem.
Na początku kwietnia Klich, odtajniając cały protokół z prac komisji, uzasadniał nieupublicznienie rozmów załogi szacunkiem dla rodzin. Na słowa jednego z dziennikarzy, że bliscy lotników chcą ujawnienia rozmów, Klich i towarzyszący mu przewodniczący komisji płk Zbigniew Drozdowski odparli, że zajmą się sprawą jeśli otrzymają ich pisemną zgodę. Tak też się stało w przypadku Smyczyńskiego.
Rzecznik MON Robert Rochowicz powiedział PAP, że o wysłuchanie rozmów może wystąpić także rodzina pierwszego pilota kpt. Roberta Kuźmy. Tylko oni dwaj komunikowali się bowiem z wieżą kontroli podczas feralnego lądowania.
Wojskowy samolot transportowy CASA C-295M rozbił się 23 stycznia w Mirosławcu. Zginęło 20 osób - czteroosobowa załoga i 16 oficerów. Samolot wykonywał lot na trasie Okęcie-Powidz-Krzesiny- Mirosławiec-Świdwin-Kraków, rozwoził uczestników konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP.
Komisja ustaliła, że na katastrofę wpływ miał m.in. niewłaściwy dobór załogi i jej niewłaściwa współpraca w kabinie, niekorzystne warunki atmosferyczne na lotnisku, brak obserwacji wskazań radiowysokościomierza podczas podejść do lądowania i błędna interpretacja wskazań wysokościomierzy.
Według komisji, na katastrofę wpływ miało też wyłączenie sygnalizacji dźwiękowej urządzenia EGPWS, pozbawiające załogę informacji o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi, nadmiernym przechyleniu samolotu i o przejściu przez poszczególne progi wysokości podczas zniżania w czasie obu podejść do lądowania.
Eksperci ocenili, że katastrofie sprzyjały: brak wyszkolenia drugiego pilota w lotach w nocy i w trudnych warunkach atmosferycznych, brak doświadczenia dowódcy w lotach na tej wersji CASY, brak doświadczenia kontrolera w prowadzeniu samolotów innych niż Su-22, używanie przez załogę i kontrolera różnych jednostek miar. Wskazano też, że system nawigacyjny ILS, w jaki wyposażony był samolot, nie mógł być użyty, bo system ten nie działał na lotnisku w Mirosławcu.
Rozbity samolot - CASA C-295M o numerze bocznym 019 (fabryczny 043) był jednym z dwóch najnowszych eksploatowanych w siłach powietrznych. Z ustaleń komisji wynika, że samolot był sprawny technicznie. (PAP)
ktl/ mag/