Żaden rząd Bułgarii nie zdobędzie szacunku obywateli dopóki z życia publicznego nie zostaną usunięte pozostałości z czasów komunizmu - pisze były bułgarski wicepremier i minister finansów Simeon Diankow na łamach poniedziałkowego wydania "Wall Street Journal".
Według polityka powodem trwających od kilkudziesięciu dni masowych protestów w Bułgarii nie są dotkliwe oszczędności, wymuszone przez zły stan finansów publicznych, ale brak reform niezbędnych, by Bułgarzy poczuli się obywatelami normalnego i nowoczesnego państwa.
"Jeszcze się okaże, jak długo przetrwa obecny rząd Płamena Oreszarskiego (...), jednak niezależnie od tego, kto dojdzie do władzy po nim, będzie musiał zmierzyć się z tymi samymi bolączkami" - zaznacza Diankow. Jego zdaniem klasa polityczna w Bułgarii odzyska poważanie wśród wyborców, jeśli zrealizuje trzy kluczowe reformy: służb bezpieczeństwa państwa, sektora energetyki i oświaty.
Głęboka reforma służb bezpieczeństwa, m.in. ograniczająca zaangażowanie ich byłych członków w politykę, zdaniem Diankowa umożliwiłaby ostateczne odcięcie obecnych służb od ich komunistycznej przeszłości. Dokończyłaby też reformę zapoczątkowaną przez rząd Bojko Borysowa, który oczyścił bułgarskie służby dyplomatyczne z byłych członków tajnej policji.
Liberalizacji wymaga też sektor energetyczny. Obecnie dominują w nim źle zarządzane spółki państwowe, a sam model administrowania, rodem z ZSRR, sprzyja korupcji.
Reformy konieczne są również w oświacie - pisze Diankow. Przypomina, że według ostatnich badań ponad połowa (52 proc.) absolwentów bułgarskich szkół średnich zdawała na uczelnie wyższe za granicą. Większość z tych, którzy dostaną się na zagraniczne uniwersytety, właśnie poza krajem będzie rozwijało kariery, a to przyczyni się do "szybkiego starzenia się rynku pracy w kraju".
Częścią rozwiązania problemów w systemie edukacji może być - według Diankowa - zmiana w systemie finansowania, w ramach której wielkość środków przyznawanych przez państwo poszczególnym wydziałom wyższych uczelni zależałaby od tego, jak ich absolwenci radzą sobie na rynku pracy. Obecnie rozwiązanie to jest na etapie programu pilotażowego, a plany jego rozszerzenia napotykają opór wielu uniwersytetów, które musiałyby szybko się dostosować lub ryzykować odpływ studentów - pisze były wicepremier.
Zdaniem Diankowa wszystkie te trzy reformy są ze sobą powiązane. Zasoby, które obecnie marnowane są w służbach bezpieczeństwa i w energetyce, można przekierować do oświaty, co w przyszłości przełożyłoby się na lepiej poinformowany elektorat. "A to dopiero dałoby bułgarskim politykom powód do zmartwienia" - konkluduje polityk. (PAP)
akl/ ap/
int.