Po sześciu miesiącach wielkich demonstracji studenckich rząd Chile obiecał stypendia dla 60 proc. niezamożnych studentów, renegocjację zadłużenia 110 tys. studentów, którzy zapożyczyli się, aby podjąć studia, i wyższe opodatkowanie najbogatszych Chilijczyków.
Rząd zapewnił w piątek przez swego rzecznika Andresa Chadwicka, że nie dopuści do tego, aby fala demonstracji studenckich przerodziła się w "eksplozję społeczną", jaką mogłaby spowodować eskalacja "niekontrolowanej przemocy".
Rzecznik, nawiązując do wojskowego zamachu stanu generała Augusto Pinocheta z 1973 roku, oświadczył: "Nasz kraj przeżywał w przeszłości bardzo trudne chwile i jest świadomy tego, co oznaczała polaryzacja polityczna, oraz wysokiej ceny, jaką za nią zapłacił".
Chadwick, który spotkał się w piątek z przedstawicielami zagranicznych mediów w Santiago, wyraził przekonanie, że "ogromna większość" Chilijczyków poprze "negocjowane spełnienie postulatów studentów", którzy domagają się "głębokiej reformy systemu edukacyjnego".
Rządowy projekt reformy edukacji przedstawiony przez Chadwicka poparli m.in.: b. prezes Towarzystwa Rozwoju Przemysłu grupującego chilijskich przemysłowców i obecny prezes Towarzystwa Domów Towarowych Ripley, Felipe Lamarca, przewodniczący Towarzystwa Eksporterów Chilijskich Roberto Fantuzzi i kilku innych przedstawicieli biznesu.
Sekretarz generalny rządu konserwatywnego prezydenta Sebastiana Pinery odrzucił oskarżenia o "nadmierną brutalność", kierowane przez media wobec chilijskich karabinierów i sił specjalnych, używanych do rozpraszania studenckich demonstracji i likwidowania barykad na ulicach stolicy.
Jednocześnie wyraził ubolewanie, że spośród 1 700 uczestników demonstracji zatrzymanych przez siły porządkowe w ciągu 6 miesięcy protestów studenckich tylko pięciu zostało sądownie ukaranych.
Prasa chilijska określa wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy jako "największy wstrząs społeczny, który Chile przeżywa od czasu przywrócenia demokracji w 1990 roku", tj. od końca dyktatury Pinocheta.
Dwa ostatnie dni (wtorek i środa) demonstracji studenckich w Santiago, które poprzedziły piątkowe deklaracje sekretarza generalnego rządu, cechowała szczególna eskalacja przemocy. Chilijska policja zmilitaryzowana, należąca do najsprawniejszych w Ameryce Łacińskiej, nie poradziła sobie jednak z małymi grupami wandali i elementów przestępczych, które wykorzystały demonstracje studenckie do swoich celów, podpalając m.in. autobus komunikacji miejskiej.
W kilku punktach liczącej 6,5 miliona mieszkańców stolicy Chile doszło w środę do starć tych grupek ze studentami, którzy ustawiali płonące barykady na ulicach Santiago, ale próbowali nie dopuszczać do rabunków i aktów wandalizmu. (PAP)
ik/ mc/
10016755 10038848