Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Chorwaccy rolnicy nie odczują zmian po wejściu do Unii Europejskiej

0
Podziel się:

Chorwaccy rolnicy nie oczekują zmian po 1 lipca, gdy kraj wejdzie do UE. Od
lat dostają dopłaty od państwa, a Chorwacja jako jedyna wywalczyła sobie, że może je zachować w
całości, jeśli będzie dokładać z własnej kasy.

Chorwaccy rolnicy nie oczekują zmian po 1 lipca, gdy kraj wejdzie do UE. Od lat dostają dopłaty od państwa, a Chorwacja jako jedyna wywalczyła sobie, że może je zachować w całości, jeśli będzie dokładać z własnej kasy.

"Dostaliśmy na wyłączność prawo zachowania dopłat bezpośrednich na dotychczasowym poziomie 373 mln euro rocznie, z możliwością współfinansowania z budżetu państwa już w pierwszym roku członkostwa" - wyjaśnił PAP Ivan Macanić, wiceszef Agencji ds. wypłat w rolnictwie, rybołówstwie i rozwoju obszarów wiejskich. W tym roku UE dołoży 25 proc. tych środków, a ten udział będzie się zwiększał co roku aż do 100 proc. za 10 lat.

"Bez państwowych dopłat byłoby ciężko" - przyznaje Svjetlana Czolaković, rolniczka ze wsi Szag pod Valpovem w Slawonii, północno-wschodnim regionie, nazywanym spichlerzem Chorwacji. Państwo wypłaca po 2000 kun (1163 zł) od każdego hektara ziemi. Do tego dochodzą środki z różnych innych funduszy - zastrzega Macanić.

40-letnia Svjetlana intensywnie korzysta z takich funduszy. Wraz z mężem, Draganem, gospodaruje na 500 ha, uprawia pszenicę, kukurydzę, słoneczniki. Prawie na każdej z wielu maszyn rolniczych stojących na jej podwórku widnieje plakietka, że została kupiona z dopłatą państwową. "Do traktora na przykład mogą dołożyć 20 proc., a czasem nawet 40 proc. ceny. Ale potem przez 5 lat nie możesz go sprzedać" - tłumaczy rolniczka w rozmowie z PAP. I ona, i mąż mają zarejestrowane odrębne rodzinne gospodarstwa rolnicze (OPG).

Svjetlana, szczupła, energiczna blondynka w modnych dżinsach, która w razie potrzeby sama prowadzi traktor, zatrudnia jednego pracownika, mąż - dwóch. W gospodarstwie pomaga 20-letni syn, który studiuje rolnictwo, czasami 18-letnia córka. Najmłodszą córeczkę Svjetlana codziennie podwozi samochodem do przedszkola, zajmuje jej to dwie minuty.

Dopłaty wprowadzono w 2000 r., na początku były uzależnione od sprzedanej produkcji, od 2008 r. państwo wymaga tylko, żeby ziemia była dobrze utrzymana, i odpowiednie służby to kontrolują, nie trzeba nic produkować - tłumaczy PAP Svjetlana. Jest to wymóg UE, żeby ziemia spełniała warunki agroekologii i ochrony środowiska - wyjaśnia Macanić.

Czolakoviciowie kupili sporo ziemi na przetargach od państwa, część wydzierżawili. Pobliskie państwowe kombinaty rolne sprywatyzowano, często ziemię i sprzęt wykupili członkowie dyrekcji. Niektóre działki Svjetlana kupiła od sąsiadów z małych gospodarstw, które zostały z czasów, gdy w dawnej Jugosławii dopuszczalne było posiadanie zaledwie 10 ha ziemi. "Jeden starszy rolnik co roku sprzedaje nam mały kawałek ziemi, żeby dołożyć do głodowej emerytury. Sam już nie daje rady gospodarować, dzieci wyjechały" - opowiada. Poza tym według niej "dopłaty od hektara rozpieściły wieśniaków".

Rolnicy narzekają, że państwo zalega im w tym roku z wypłatą jeszcze 36 proc. należnej pomocy. "Jest to całkowicie legalne" - podkreśla Macanić. Prawo dopuszcza bowiem redukowanie wysokości dopłat zależnie od stanu budżetu. Minister rolnictwa Tihomir Jakovina ostrzegł już, że w budżecie nie ma pieniędzy na większe dopłaty, a i w przyszłych latach będą one niepełne. W 2011 r. państwo wydało na nie 3,7 mld kun (2,1 mld zł), a w 2012 r. - 2,2 mld. Krytycznie nastawieni do dopłat ekonomiści wskazują, że od 1998 r. państwo wydało na nie ponad 37 mld kun (21,5 mld zł), a nie widać rezultatu w postaci zapowiadanego skoku technologicznego, wzrostu zysków i tańszej żywności.

Na dopłaty nie liczy Mate Poljak spod Sinja w Dalmacji. Na targowisku na starym mieście w Splicie nad Adriatykiem jeszcze przed północą sprzedawał sery z własnego gospodarstwa. "Nie potrzebuję pomocy, turyści ciągle przyjeżdżają do mnie po sery, ja jeżdżę od miasta do miasta - opowiadał PAP. - Mam własne krowy, ziemię. Najlepiej wszystko robić samemu - od paszy po sprzedaż. Nawet Francuzi podziwiali, jaką mam nowoczesną serowarnię". Poljak ma polskich przodków, jeden z nich w XVII wieku przywędrował do Dalmacji i uczestniczył w słynnej obronie Sinja przed Turkami.

Ivica Medvar spod Czakovaca w Medjimurju, gdzie nie ma tylu turystów, nie zgodziłby się z serowarem z Dalmacji. Rolnik z północy kraju uważa, że państwo powinno bardziej troszczyć się o produkcję żywności. "Nie ma długofalowego planu rozwoju rolnictwa" - skarży się w rozmowie z PAP. Ceny skupu maleją, często są niższe od kosztów produkcji, a materiały drożeją, nawozy na przykład o 500 proc. Państwo stawia na wielkich producentów - narzeka Ivica, który wraz z teściem gospodaruje na 15 ha. W Medjimurju, najbogatszym regionie kraju, leżącym przy granicy z Węgrami i Słowenią, dominują drobni rolnicy. Ivica, mówiący starym miejscowym dialektem, postawił na produkcję oleju z pestek dyni, regionalną specjalność. Teść sam zrobił potrzebne maszyny, pilnują, żeby produkcja była całkowicie ekologiczna. Próbują połączyć siły z sąsiadami, ich mała, rodzinna olejarnia obsługuje rolników gospodarujących łącznie na 50 ha.

W Czakovcu utrzymała się spółdzielnia rolna, która niegdyś obsługiwała całe województwo. Przekształciła się w spółkę akcyjną - wyjaśnił PAP jej prezes Branko Krnjak. Spółdzielnia sama nie produkuje, zapewnia jedynie rolnikom surowce, nasiona, materiały budowlane, organizuje skup - kukurydzy, pszenicy, z wieprzowiny i mleka zrezygnowali, bo wszedł import i ceny skupu spadły poniżej granicy opłacalności. "Gospodarujemy pomalutku, nie chcemy przeinwestować" - tłumaczy Krnjak.

Na brak strategii państwa narzeka też winiarz Josip Kolar z Baranji, graniczącej z Węgrami i Serbią. W regionie znanym z wina drobni producenci próbują podnieść swoje szanse w rywalizacji z gigantami rolno-spożywczymi, takimi jak firma "Agrokor", stowarzyszając się w spółdzielni. Ale to się dopiero zaczyna, spółdzielnia winiarzy jest młoda, nie jest jeszcze gotowa do konkurencji z producentami z Istrii i Dalmacji, którzy mają ułatwione zadanie dzięki milionom turystów - opowiada w rozmowie z PAP Kolar, który sam wytwarza 50 tys. litrów wina rocznie. Spółdzielcy, gospodarujący łącznie na 500 ha, chcą wprowadzić na rynek wspólną, rozpoznawalną markę. Na razie w Baranji jest wiele tzw. szlaków winnych; to rodzaj stowarzyszeń, do których należą hurtownie, restauracje czy zajazdy, gwarantujące klientowi odpowiednią jakość win. "Dla nas wejście do UE nic nie zmieni. My już przechodzimy surową kontrolę, zapisujemy każdy kilogram użytego nawozu" - uważa Kolar. Żałuje, że Baranja po wojnie z lat 90. utraciła świetny
rynek w Serbii, która na wina wprowadziła 30-procentowe cła.

Po wejściu do UE ze sprzedażą do Serbii będzie miał kłopot cały sektor rolno-spożywczy. Chorwacja musi bowiem wystąpić z CEFTA (Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu), a na te rynki idzie 20 proc. jej eksportu, przede wszystkim wyroby cukiernicze, mleczarskie, mięsne i tytoń. Chorwackie towary zdrożeją w tych krajach, ręce zacierają już serbscy producenci. Niektórzy, w tym "Agrokor", przewidująco otworzyli swoje zakłady w krajach CEFTA, np. w Bośni i Hercegowinie. "Na początku będzie to miało negatywny efekt ze względu na utratę miejsc pracy w Chorwacji, ale powinniśmy to potraktować jako nasze inwestycje zagraniczne. To historyczny krok, który otworzy nam perspektywy na przyszłość" - uważa Visznja Samardżija, szefowa wydziału europejskiego w Instytucie Stosunków Międzynarodowych w Zagrzebiu. Przyznaje jednak, że należało wcześniej zastanowić się nad tym problemem, bo teraz rozmowy na temat warunków handlu z krajami CEFTA przejęła już Unia Europejska.

Z Zagrzebia Bożena Kuzawińska (PAP)

kar/ ksaj/ ro/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)