Tysiące ludzi witały w niedzielę w Stambule turecki statek Mavi Marmara, który w maju, gdy płynął w konwoju z pomocą dla Palestyńczyków w Strefie Gazy, został przechwycony przez siły izraelskie. Zginęło wtedy ośmiu Turków i Amerykanin tureckiego pochodzenia.
Zebrani w porcie, w większości członkowie ugrupowań islamskich, machali palestyńskimi i tureckimi flagami, krzycząc "precz z Izraelem" i "Allah jest wielki". Gdy statek, po naprawie w jednym z tureckich portów śródziemnomorskich, zawijał do Stambułu, który jest jego macierzystym portem, w górę poleciały setki baloników.
Strona izraelska twierdzi, że podczas majowej próby przerwania blokady Strefy Gazy przez tzw. flotyllę wolności komandosi, którzy weszli na pokład Mavi Marmara otworzyli ogień w samoobronie, gdy napotkali na opór załogi.
Tamten incydent poważnie zaciążył na stosunkach turecko-izraelskich. Ankara odwołała swego ambasadora z Izraela i głośno domagała się międzynarodowego potępienia akcji sił izraelskich.
Turcja zasygnalizowała później, że chce poprawy stosunków z Izraelem, choć nie wycofuje żądania przeprosin za atak na statek i wypłacenia odszkodowań rodzinom ofiar. Izrael chce powrotu ambasadora Turcji do Tel Awiwu i także opowiada się za poprawą stosunków z Turcją.
Rozmowy turecko-izraelskie na wysokim szczeblu, które odbyły się w tym miesiącu w Genewie, nie doprowadziły jednak do przełomu, podobno dlatego - jak informuje na swym portalu internetowym BBC - że Izrael odmawia przeprosin na majowy incydent. (PAP)
az/ ap/
7964302 int.