Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Europarlament - wszystko w 23 językach

0
Podziel się:

Wielojęzyczność to święta zasada codziennej
pracy Parlamentu Europejskiego, gdzie wszystko, od wystąpień na
sesjach plenarnych po poprawki do dyskutowanych projektów, jest
tłumaczone na 23 języki urzędowe UE.

Wielojęzyczność to święta zasada codziennej pracy Parlamentu Europejskiego, gdzie wszystko, od wystąpień na sesjach plenarnych po poprawki do dyskutowanych projektów, jest tłumaczone na 23 języki urzędowe UE.

Nad tłumaczeniami oraz językową weryfikacją tekstów pracuje ok. 1500, czyli jedna trzecia wszystkich pracowników PE. W zeszłym roku 700 parlamentarnych tłumaczy pisemnych przełożyło 1,2 mln stron!

Polityka wielojęzyczności to jedna trzecia wszystkich kosztów PE: w 2008 roku było to 484 mln euro. Tyle kosztuje zagwarantowanie każdemu eurodeputowanemu prawa wypowiadania się i pracy nad dokumentami we własnym języku. To też koszty prowadzonej przez PE polityki otwarcia na obywateli UE. Każdy ma prawo wysłać do PE petycję na dowolny temat we własnym języku.

"PE ma taką specyfikę, że wszystko odbywa się w kontakcie ze światem zewnętrznym: są zwiedzający, prasa z całej Europy, a posiedzenia są transmitowane na żywo w internecie. Brak któregoś języka oddalałby PE od ludzi, a chodzi o to, by instytucję przybliżyć. Jesteśmy, jako tłumacze, częścią tej pracy" - powiedziała PAP szefowa wydziału polskich tłumaczy symultanicznych Anna Grzybowska.

Obecnie 22 Polaków tworzy tzw. polską kabinę, jedną z 23 w PE. Na stałe pracuje w tych kabinach łącznie blisko 400 tłumaczy symultanicznych. Podczas sesji plenarnych, gdy zapotrzebowanie jest większe, zatrudnia się dodatkowo 800-1000 osób. Na liście jest setka dodatkowych Polaków. Parlament Europejski wraz z Komisją Europejską jest największym na świecie pracodawcą dla tłumaczy. Cały zespół zapewnia 506 dwustronnych kombinacji językowych.

"Ale to przeciwieństwo wieży Babel! Tam było pomieszanie języków, a tu jest chór! Cała sztuka polega na połączeniu indywidualnych umiejętności całej rzeszy tłumaczy, wkomponowaniu w system i wykorzystaniu tam, gdzie są najpotrzebniejsze" - mówi szefowa polskich tłumaczy.

Parlamentarni tłumacze znają co najmniej 2-3 języki obce; rekordziści po 6-7 albo więcej. Ideałem jest, gdy tłumacz przekłada na swój własny język. Ale choć minęło pięć lat członkostwa Polski w UE, znajomość polskiego wśród tłumaczy innych narodowości wciąż jest za mała. "Jednak np. w kabinie fińskiej jest przynajmniej jedna osoba, która tłumaczy z języka polskiego" - zaznacza Grzybowska.

Na razie to Polacy często przekładają wypowiedzi polskich eurodeputowanych na angielski, francuski, czy niemiecki. Celem jest, by w kabinie było jak najwięcej języków, bo wtedy tłumaczy się - jak mówią tłumacze w swoim żargonie - "z podłogi", czyli oryginału.

"W tej chwili w polskim zespole brakuje nam jeszcze sporo: ludzie zaczęli od największych języków, dopiero teraz zaczynamy mieć lepszą sytuację, jeśli chodzi o hiszpański czy włoski; w dalszym ciągu brakuje rzadszych kombinacji językowych" - przyznaje rozmówczyni PAP.

Skąd więc w słuchawkach polskie tłumaczenie wystąpienia Estończyka czy Greka? Z pomocą przychodzi system pośredni - np. z oryginału na angielski i z angielskiego na polski. Tłumaczy na dane spotkanie dobiera się tak, by tych pośrednich ogniw było jak najmniej. Najlepiej, gdy jest tylko jedno, bo wtedy przekaz nie gubi się po drodze. "Zdajemy sobie sprawę, że mimo jakości, jaką staramy się utrzymać w naszych zespołach, każde ogniwo jest zagrożeniem dla integralności przekazywanej informacji" - mówi Anna Grzybowska.

Dlatego tłumaczenie symultaniczne w PE to praca zespołowa: po pierwsze w kabinie, gdzie siedzi trzech tłumaczy, po drugie - między wszystkimi kabinami na sali, które nieustannie przełączają się na odpowiednie kanały językowe. W razie czego - przyznaje tłumaczka - można liczyć na pomoc kolegów, jeśli trafi się na nowe, nieznane słowo. W ostateczności pozostaje szybkie sprawdzenie w internecie.

Mimo kosztów i trudów pracy, Grzybowska jest wielką obrończynią wielojęzyczności europarlamentu i tego, że posłowie używają swojego języka na posiedzeniach. Nigdzie zresztą nie jest napisane, że mają znać język obcy. W swoim biurze tłumaczka pokazuje wielojęzyczny plakat z hasłem "Parlament mówi Twoim językiem!".

"Byłoby dziwne, gdyby znajomość języków była częścią jakiegoś egzaminu na posła" - śmieje się tłumaczka. Dodaje, że "wypowiadając się we własnym języku, europosłowie mogą się skupić na tym, co chcą powiedzieć, a nie na tym, co potrafią powiedzieć w języku obcym. Specyfiką posiedzeń plenarnych jest retoryka".

Bez wielojęzyczności - przekonuje Grzybowska - zaginąłby "smak" parlamentarnych debat.

By dostać akredytację tłumacza symultanicznego w polskiej kabinie, trzeba znać co najmniej dwa języki obce. Potem tłumacze uczą się kolejnych języków. Anna Grzybowska, która przekłada z francuskiego, angielskiego i niemieckiego, w polskiej kabinie jest od jej powstania w 2003 r., gdy w PE po raz pierwszy zasiedli polscy posłowie w randze obserwatorów. Dla unijnych instytucji pracuje od 2000 r., ale w Brukseli była już wcześniej.

"To UE przyszła do mnie. Byłam w Brukseli, zanim zaczęto nawet mówić o rozszerzeniu, a moja znajomość polskiego była tylko ciekawostką" - wspomina swoje początki. Niedawno zmieniła wydział i będzie odpowiadała za programowanie pracy tłumaczy. Swoją pracę traktuje jako służbę. "Chcemy być pomocą, chcemy służyć posłom w lepszym rozumieniu tego, co się dzieje" - mówi.

Szefowa polskich tłumaczy w PE ucieka od pytania o europosłów, których szczególnie docenia za talenty oratorskie, albo tych, którzy są kiepskimi mówcami. "Tłumacze nie pamiętają tego, co mówią posłowie, bo częścią naszej etyki zawodowej jest zapominanie. Poufność polega m.in. na tym, by naszych posłów chronić" - podkreśla.

Michał Kot (PAP)

kot/ icz/ awl/ ala/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)