Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Flis: Mazowiecki nie był postrzegany jako silny przywódca

0
Podziel się:

Choć powołanie 20 lat temu na pierwszego premiera niekomunistycznego rządu
Tadeusza Mazowieckiego było momentem przełomowym, sam Mazowiecki nie był postrzegany jako silny
przywódca - uważa dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Choć powołanie 20 lat temu na pierwszego premiera niekomunistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego było momentem przełomowym, sam Mazowiecki nie był postrzegany jako silny przywódca - uważa dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

"Być może to było warunkiem tego, żeby w ogóle objął swój urząd. To, że nie będzie to ktoś taki, jak Lech Wałęsa" - powiedział PAP Flis.

Flis, który przypomniał, że w tamtych czasach był studentem, uważa że objęcie przez Mazowieckiego teki premiera było "docenieniem autorytetu opozycji". Ale, jak dodał, Mazowiecki "nie wyglądał na profesjonalnego polityka.

"Miało to swoje zalety - nie został zaszeregowany jako aparatczyk i ucieleśniał jednoznaczną zmianę. Jednak brak politycznego profesjonalizmu był też jego słabością. Opozycja okazała się słabo przygotowana do rządzenia. Dała się w typowych grach administracyjnych bardzo łatwo ogrywać działaczom PZPR-owskim, poziom zapanowania nad administracją odziedziczoną po komuniźmie był, powiedzmy, wątpliwy" - dodał. Nigdy jednak nie jest tak, że wszystko idzie w sposób, jaki by się nam marzył - zaznaczył politolog.

Flis przypomniał, że powołanie rządu, na czele którego stanął Mazowiecki było - jak to określił - kolejną kostką domina, m.in. po Okrągłym Stole i wyborach 4 czerwca 1989 roku, inauguracji Sejmu. "To były takie kolejne kroki, kolejne kostki domina, które padały pod ciężarem wydarzeń. Warto pamiętać, że to była wielka radość, ale i poczucie zaskoczenia, że to jednak tak łatwo poszło. Wiele osób żyło w przekonaniu, że samo oficjalne oddanie władzy nie pójdzie tak łatwo" - podkreślił. Przypomniał, że przemiany demokratyczne w innych krajach kończyły się rozlewem krwi, np. w Rumunii.

Ekspert dodał jednak, że było jednocześnie w społeczeństwie większe oczekiwanie, że sprawy mogą iść jeszcze o krok dalej, jeśli chodzi o samą technikę przejmowania władzy i jej konkretne działania, a nie o kierunek zmian.

"Tym niemniej była to wielka przemiana i to był taki moment, w którym przestało nas dziwić, że te zmiany się dzieją. Stawały się w jakimś sensie naturalnym biegiem wydarzeń. Cały miniony ustrój poszedł w rozsypkę. To, w miarę jak to się zdarzało, przestawało być cudem, a stawało się oczekiwaniem, że tak się będzie dalej dziać" - powiedział Flis. Ocenił, że wtedy narastała też świadomość, iż walka ze starą władzą została już wygrana, a zaczyna się "nowa sytuacja, nowe problemy, nowy spór i wreszcie nowa walka".

Zdaniem politologa, nigdy nie będzie zgody w ocenie tamtych wydarzeń. "Nie wszystko na pewno się udało, ale też to, co się stało, może być powodem do satysfakcji" - dodał Flis.

Pytany o ocenę tzw. polityki grubej kreski, o której mówił w sejmowym wystąpieniu Mazowiecki, powiedział, że wyrażona w niej sama zachęta do wspólnego budowania przyszłości Polski nie jest przedmiotem sporu. Emocje budzi dobudowana później w kręgach Unii Wolności, Unii Demokratycznej interpretacja, by "zabetonować przeszłość" i nie rozliczać jej, nie otwierać archiwów, nie przeprowadzać lustracji czy dekomunizacji.

Według niego, podjęta wtedy przez zwolenników braku rozliczeń walka została przegrana. Sam jednak spór o lustrację i dekomunizację był bardzo kosztowny - w Polsce wciąż towarzyszą temu emocje, oskarżenia i zaszłości. W tym czasie inne kraje np. Niemcy czy Czechy, z problemem dawno się uporały. (PAP)

kow/ par/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)