Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Gwinea: Kłopoty z niedokończoną transformacją

0
Podziel się:

Po trwającej pół wieku epoce tyranii w zachodnioafrykańskiej Gwinei miały
nastać czasy demokracji. Ale weteran walki z satrapiami, przejąwszy władzę, sam wykazuje skłonności
do dyktatury.

Po trwającej pół wieku epoce tyranii w zachodnioafrykańskiej Gwinei miały nastać czasy demokracji. Ale weteran walki z satrapiami, przejąwszy władzę, sam wykazuje skłonności do dyktatury.

Wkrótce upłyną trzy lata od dnia, gdy Alpha Conde wygrał pierwsze w historii Gwinei wolne wybory i został prezydentem kraju. Wcześniej niepodległa od 1958 r. była kolonia francuska rządzona była przez brutalnych tyranów - Ojca Niepodległości Ahmeda Sekou Toure (1958-84) i wojskowego dyktatora Lansanę Conte (1984-2008). Panowanie obu władców przerwała dopiero ich śmierć.

Gwinea miała jeszcze dwóch wojskowych dyktatorów, którzy dokonali puczu po śmierci Lansany Conte. Kapitan Moussa Dadis Camara rządził rok i wsławił się masakrą cywilów podczas opozycyjnego wiecu na stadionie w stolicy kraju, Konakri. Żołnierze zabili tam ponad 150 osób, prawie półtora tysiąca ranili. W biały dzień, na oczach całego miasta, zgwałcili setki kobiet. Rzeź ściągnęła na Gwineę ostracyzm, a wkrótce potem Camara został ciężko ranny w zamachu na jego życie. Zastąpił go inny wojskowy Sekouba Konate, który pod naciskiem Zachodu i Afryki zgodził się oddać władzę cywilom.

Wolne wybory odbyły się w listopadzie 2010 r. i wygrał je 70-letni Alpha Conde, polityczny weteran dysydent. Choć jego rywal Cellou Dalein Diallo uważał, że został oszukany (w pierwszej turze pokonał go wynikiem 43,7-18 proc., a w drugiej, w niezrozumiały dla niego sposób, przegrał 47,5-52,5 proc.), wybór Alphy Conde okrzyknięto na Zachodzie triumfem demokracji i początkiem końca epoki tyranii.

Conde przyznał, że jego elekcja nie była doskonała, ale obiecał dołożyć starań, by jak Nelson Mandela w Afryce Południowej zapewnić Gwinei zgodę i spokój, a swojej demokratycznej wiarygodności dowieść, organizując najpóźniej za pół roku wolne wybory do parlamentu. Od ich przeprowadzenia Zachód uzależnił zresztą wznowienie pomocy gospodarczej dla Gwinei, bez której, mimo posiadania przebogatych złóż boksytów (największe na świecie), żelaza i złota, nie może się ona obyć.

Od prezydenckiej obietnicy minie wkrótce nie sześć miesięcy, lecz trzy lata, a wyborów parlamentarnych kończących polityczną transformację w Gwinei wciąż nie przeprowadzono. Conde przekładał je już cztery razy. W grudniu komisja wyborcza zapowiedziała, że ostatecznie przeprowadzone zostaną one 12 maja, ale ponieważ prezydent dotąd nie ogłosił oficjalnie terminu elekcji (ordynacja nakazuje mu, by zrobił to co najmniej na 70 dni przed wyborami, więc powinien to zrobić 3 marca), najprawdopodobniej zostanie ona przełożona po raz piąty. Nadal przyjdzie więc poczekać na koniec politycznej transformacji i pieniądze z Zachodu.

Mitrężenie prezydenta z wyborami parlamentarnymi doprowadza do wściekłości opozycję, która nie może doczekać się rewanżu za przegraną elekcję prezydencką. Opozycyjni przywódcy tłumaczą sobie prezydencką zwłokę zamiarem sfałszowania wyborów albo nieprzeprowadzania ich w ogóle. Coraz częściej przyrównują Conde do byłego opozycyjnego weterana z pobliskiego Wybrzeża Kości Słoniowej Laurenta Gbagbo, który przemienił się w nowego tyrana, gdy został prezydentem, a w końcu wylądował przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze.

Także organizacja Human Rights Watch i szanowany think-tank Miedzynarodowa Grupa Kryzysowa (ICG) uważają, że prezydent Conde w sytuacji, gdy jako jedyny w kraju ma demokratyczną legitymację, zwleka z wyborem parlamentu, z którym musiałby się dzielić władzą.

Prezydent odpowiada, że od terminu wyborów ważniejsze jest, by je porządnie przygotować. Zarzuca też opozycji, że utrudnia mu wyborcze przygotowania, wzniecając uliczne burdy, które mogą się przerodzić w etniczną pogromy i wojnę domową.

Gwinejskie podziały polityczne nakładają się bowiem na etniczne. Alphę Conde popierają jego rodacy z ludu Malinke, wchodzącego w skład grupy ludów Mandingo i stanowiący jedną trzecią ludności kraju. Opozycję popierają Fulani, którzy choć stanowią prawie połowę ludności 10-milionowej Gwinei, nigdy nią nie rządzili. Opozycyjne wiece i manifestacje w Konakry niemal za każdym razem przeradzają się w starcia młodzieżowych gangów Mandingów i Fulanich, grabieże i starcia ze znaną z brutalności policją.

Pod koniec lutego opozycja ogłosiła, że wobec arogancji prezydenta, oficjalnie wycofuje się z przygotowań do wyborów parlamentarnych, a w rozruchach w Konakry zginęło tuzin osób, a setki zostało rannych. Do podobnych zamieszek doszło we wrześniu i maju, a będzie dochodzić coraz częściej, jeśli władze i opozycja nie porozumieją się w sprawie wyborów.

Analitycy z ICG obawiają się, by przedłużający się konflikt polityczny, nakładający się w dodatku na etniczny, nie doprowadził do nowego wojskowego zamachu stanu lub wojny domowej, jak ta, która zakończyła panowanie Laureata Gbagbo na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Położona w wyjątkowo burzliwym sąsiedztwie Gwinea (Liberia, Sierra Leone, Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali) nie dała się dotąd wciągnąć w żadną z wojen zza miedzy. Ale za podobną oazę spokoju, a także dostatku uchodziło przez długie lata także Wybrzeże Kości Słoniowej.

Wojciech Jagielski (PAP)

wjg/ kar/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)