Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kęsicki: teza o samouprowadzeniu Olewnika była absurdalna

0
Podziel się:

W ocenie policjanta i znajomego Krzysztofa Olewnika Wojciecha Kęsickiego,
przyjmowana w śledztwie wersja o samouprowadzeniu mężczyzny od początku była absurdalna. Przed
sejmową komisją śledczą powołaną do zbadania działań policji i prokuratury w tej sprawie, świadek
przekonywał, że już na początku wiele śladów wskazywało, iż jest to porwanie.

W ocenie policjanta i znajomego Krzysztofa Olewnika Wojciecha Kęsickiego, przyjmowana w śledztwie wersja o samouprowadzeniu mężczyzny od początku była absurdalna. Przed sejmową komisją śledczą powołaną do zbadania działań policji i prokuratury w tej sprawie, świadek przekonywał, że już na początku wiele śladów wskazywało, iż jest to porwanie.

Jego zdaniem, prawdopodobne wydawało się już wtedy uprowadzenie dla okupu lub przez - jak się wyraził - współmałżonka kobiety, z którą Olewnik mógł mieć kontakty.

Świadek podał, że Krzysztof otrzymywał pogróżki. "Były groźby. Tydzień albo kilka dni przed porwaniem. (...) Nie pamiętam, czego dotyczyły, a jedynie, że taki fakt miał miejsce" - mówił.

Kęsicki, który uczestniczył wraz kilkoma innymi osobami w spotkaniu zorganizowanym w domu Krzysztofa Olewnika w przeddzień jego zniknięcia, mówił we wtorek, że była to rewanżowa impreza za tą, którą on urządził wcześniej w zajeździe. "To były spotkania na towarzyskiej stopie; to nie było omawianie jakiś interesów" - zapewniał.

W spotkaniu tym uczestniczył także drugi z przesłuchiwanych we wtorek policjantów Kazimierz Kuchta, który był przez ok. dwa miesiące w grupie dochodzeniowo-śledczej badającej sprawę porwania. "Mówiąc obiegowo, byłem w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Miał być grill, ale pogorszyły się warunki pogodowe, więc weszliśmy do domu" - mówił.

Pytany czy wypadało, żeby był na takim spotkaniu, Kuchta odparł: "chciałbym cofnąć czas, ale się nie da". "To miało być spotkanie towarzyskie przy piwie, pracowaliśmy razem, a to była okazja by porozmawiać nie jak policjanci" - wyjaśniał. Świadek podkreślał, że nie wykonywał w sprawie porwania czynności procesowych, a o tym, że był w domu Krzysztofa Olewnika dzień przed porwaniem, powiadomił swoich przełożonych.

Kęsicki, który przez pewien czas aktywnie uczestniczył w poszukiwaniach Olewnika, wyjaśniał we wtorek, że Krzysztof był mu bliski - znali się od lat, razem polowali, on sam wprowadził go nawet do koła łowieckiego.

Świadek podkreślał, że wbrew określeniom niektórych członków komisji, nie prowadził "prywatnego śledztwa" ws. uprowadzenia, a "poszukiwania". "Pomagałem po godzinach pracy. Teraz na zdarzenie patrzy się przez inny pryzmat, wtedy rodzinie nie chciał nikt pomóc. Prokuratura była daleko, a komenda w Płocku traktowała to jak jakąś tam sprawę" - wskazał.

Jak mówił, początkowo jego współpraca z grupami dochodzeniowo-śledczymi była bardzo dobra, ale uległa zmianie po przybyciu Remigiusza Mindy z komendy wojewódzkiej. "Nie powiem o nim dobrego zdania w żadnym kontekście" - powiedział świadek. Podał, że złożył na niego skargę do przełożonych m.in. w sprawie nietrafności podejmowanych przez niego działań.

"Drugą negatywną osobą był szef grupy od detektywa Rutkowskiego. Facet wprowadził psychozę w rodzinie opowieściami jakie sprawy robią, jak ludzie są przetrzymywani" - mówił.

Świadek mówił, że po uprowadzeniu Olewnika jego kontakty z biznesowym wspólnikiem Krzysztofa Jackiem K. zintensyfikowały się. "Przed porwaniem widywaliśmy się kilka razy w tygodniu, po - kilka razy dziennie" - mówił. Kęsicki podał, że był z nim m.in. na miejscu odnalezienia pod Łodzią spalonego samochodu. Jak mówił, wtedy na pogorzelisku znaleźli stopiony przedmiot, który mógł być spalonym telefonem, więc zawieźli go na komendę policji. Świadek potwierdził też m.in. to, iż z Jackiem K. w związku z zaginięciem Olewnika był m.in. u jasnowidza. "Nie pochwalałem tego, ale byłem" - powiedział.

Kęsicki powiedział też, że jest zbulwersowany działaniami wymiaru sprawiedliwości wobec K. "Jeżeli Jacek K. brałby udział w uprowadzeniu, to gdzieś by to wyszło. W moim przekonaniu, on z tą sprawą nie ma nic wspólnego" - dodał. "Krzysztof i jego wspólnik byli jak braci syjamscy"- ocenił.

Pytany, czy nie ma sobie nic do zarzucenia, Kęsicki powiedział: "nie mam". "Codziennie staję przed lustrem. Mogę sobie spojrzeć w twarz" - dodał.

Krzysztofa Olewnika porwano w 2001 r. Sprawcy więzili go przez wiele miesięcy, potem postanowili zabić. Już po tym jak został zamordowany, jego rodzina - upewniana przez bandytów, że Krzysztof żyje - zapłaciła 300 tys. euro okupu za jego uwolnienie. Rodzina ma największe pretensje do władz o to, że na początkowym etapie sprawy prowadzono ją niefrasobliwie, zajmowano się pobocznymi wątkami i forsowano wersję o tym, że Olewnik - mając problemy w biznesie i życiu osobistym - sfingował swoje porwanie. (PAP)

ktl/ wkr/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)