Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kiszczak: spośród kandydatów "S" Mazowiecki miał największe doświadczenie polityczne

0
Podziel się:

Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza
Mazowieckiego, uważa że był to dobry rząd, ale popełnił jeden błąd: za dużo Polakom obiecał i nie
mógł spełnić tych oczekiwań. Dlatego - jak zaznaczył - Mazowiecki przegrał późniejsze wybory
prezydenckie.

Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, uważa że był to dobry rząd, ale popełnił jeden błąd: za dużo Polakom obiecał i nie mógł spełnić tych oczekiwań. Dlatego - jak zaznaczył - Mazowiecki przegrał późniejsze wybory prezydenckie.

Sejm powołał Mazowieckiego na stanowiski premiera 24 sierpnia 1989 r.; 12 września został powołany jego rząd.

"Zarówno Mazowiecki, jak i wicepremier, minister finansów Leszek Balcerowicz za dużo Polakom obiecali. Miała być +druga Japonia+, Polska miała popłynąć mlekiem i miodem. Z góry było wiadomo, że to jest niemożliwe, i że rząd nie jest w stanie tego narodowi dać" - powiedział Kiszczak PAP.

Przypomniał, że to on początkowo był desygnowany na prezydenta (30 czerwca gen. Wojciech Jaruzelski wycofał swoją kandydaturę i zaproponował na najwyższy urząd w państwie Kiszczaka. 16 lipca Jaruzelski zgodził się ponownie kandydować; 19 lipca został wybrany przez Zgromadzeni Narodowe przewagą jednego głosu.)

"Generał Wojciech Jaruzelski uznał, że on sam nie ma żadnych szans, by zostać wybrany przez parlament na prezydenta i ocenił, że ja jako człowiek Okrągłego Stołu mam wszelkie szanse zostać prezydentem. Moją kandydaturę popierali także Kościół i Lech Wałęsa. W związku z tym dwukrotnie leciałem na rozmowy z Wałęsą do Gdańska, do siedziby abpa Tadeusza Gocłowskiego. Abp Gocłowski był obecny przy tych rozmowach" - zaznaczył Kiszczak.

Jak dodał, Wałęsa popierając jego kandydaturę na prezydenta, zaoferował 85 proc. głosów parlamentarzystów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego: 161 posłów i 99 głosów senatorskich, które potem prof. Bronisław Geremek (szef OKP) sprowadził do 85 głosów poparcia.

Podkreślił, że nie chciał kandydować na prezydenta. "Uważałem, że ja ze swoją hipoteką oficera służb specjalnych - a pracowałem w kontrwywiadzie, wywiadzie, byłem ministrem spraw wewnętrznych - będę obiektem stałej napaści" - podkreślił.

Gdy ostatecznie Jaruzelski został wybrany na prezydenta powrócono do rozmów na temat obsady stanowiska premiera. Kiszczak powiedział, że Jaruzelski powierzył mu wtedy misję tworzenia rządu. Jak zaznaczył - z dużymi oporami zgodził się, namawiany do tego przez doradcę prezydenta USA Brenta Scowcrofta.

"Wówczas też pojawił się Adam Michnik ze swoim powiedzeniem +Wasz prezydent, nasz premier+" - podkreślił.

"Moja kandydatura na premiera przeszła w Sejmie (2 sierpnia) przewagą 12 głosów" - dodał. Zaznaczył, że przystępując do tworzenia gabinetu, chciał stworzenia wielkiej koalicji, włącznie z działaczami Solidarności.

Podkreślił, że zaproponował Solidarności tekę wicepremiera i obsadę ministerstw odpowiedzialnych za gospodarkę, finanse i administrację. Dodał, że w czasie rozmów z wieloma działaczami, m.in. z Jackiem Kuroniem i Zofią Kuratowską, słyszał, iż oni wejdą do tego rządu, ale wyłącznie po uzyskaniu zgody przełożonych.

"+Kropkę na i+ postawił prof. Bronisław Geremek, który oświadczył, że popierali mnie jako prezydenta, ale nie popierają jako premiera. Prof. Geremek dodał, że nie do pomyślenia będzie sytuacja, gdy pierwszym sekretarzem KC PZPR jest Mieczysław Rakowski, prezydentem Jaruzelski, a premierem ma być Kiszczak" - zaznaczył.

Poparcia Kiszczakowi nie udzielili też koalicjanci PZPR - ZSL i SD. "Szefowie tych partii Roman Malinowski i Jerzy Jóźwiak powiedzieli mi, że przechodzą na drugą stronę. Odpowiedziałem, że jeśli oni robią to dla dobra Polski, to ja to przyjmuję, ale jeśli robią to, by utrzymać się na powierzchni, to ja daję im nie więcej niż pół roku i niewiele się pomyliłem" - wspominał.

Jak zaznaczył, wówczas powiedział Jaruzelskiemu, że rezygnuje z misji tworzenia rządu.(17 sierpnia Kiszczak zwrócił się do Jaruzelskiego o odwołanie go ze stanowiska prezesa Rady Ministrów; 20 sierpnia prezydent desygnował na premiera Mazowieckiego.)

Kiszczak podkreślił, że spośród kandydatów na premiera, które Wałęsa wysunął, czyli Kuronia, Geremka i Mazowieckiego, to ten ostatni miał największe doświadczenie polityczne, bo był dwukrotnie posłem na Sejm, kierował różnymi komisjami i miał pojęcie o kierowaniu krajem.

Dodał, że gdy Mazowiecki zaproponował mu stanowisko wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych w swoim rządzie, odmówił, twierdząc, że ma dość polityki i zamierza przejść na emeryturę.

"Na dzień przed głosowaniem w Sejmie (nad powołaniem rządu) wezwał mnie Jaruzelski, +wyzwał od dezerterów+ i nakazał przyjąć obowiązki szefa resortu spraw wewnętrznych" - wspominał Kiszczak. "Kto będzie bronił tego resortu jak nie ty?" - przytaczał słowa Jaruzelskiego.

Kiszczak odniósł się do sprawy palenia akt SB.

"Gdy Mazowiecki otrzymał raport posła Jana Marii Rokity o tym, iż w MSW i w wojewódzkich urzędach spraw wewnętrznych niszczone są dokumenty, zapytał mnie, czy to prawda. Przyznałem, że tak, ale że dzieje się to wszystko zgodnie z przepisami. Gdybyśmy tych dokumentów nie wybrakowywali, to co roku trzeba by budować nowe archiwum. Powiedziałem także, że robię to w trosce o działaczy Solidarności, bo w ich szeregach jest agentura. Jeśli to ujrzy kiedyś światło dzienne, włosy będziecie sobie z głowy rwać" - relacjonował swoją rozmowę z Mazowieckim Kiszczak.

"Przekonywano mnie wóczas, że nikt przez sto lat do tych materiałów nie zajrzy, że to karma dla historyków o Polsce Ludowej. Wtedy dla tak zwanego świętego spokoju i z sympatii dla premiera powiedziałem, że roześlę depesze do jednostek, w której zabronię niszczenia dokumentów i tak się stało" - wspominał Kiszczak.

Pytany jaka część materiałów SB została zniszczona odparł, że nie jest w stanie ocenić.

"Co zniszczono to zniszczono, najważniejsze zostały zniszczone. Wszystkiego nie da się zniszczyć, to jest potworna machina, nie da się ukryć tajnego współpracownika. Jeśli tajny współpracownik złoży meldunek na pięć osób, to ten meldunek jest powielany w pięciu egzemplarzach i trafia do pięciu teczek"- podkreślił.

Dodał, że zniszczono prawie wszystkie dokumenty dotyczące Kościoła. "Kościół został ocalony prawie cały, tam aż się roiło od agentury" - dodał.

Podsumowując swoją pracę ministra spraw wewnętrznych, powiedział, że był lojalnym członkiem rządu premiera Mazowieckiego.

"Zlikwidowałem Służbę Bezpieczeństwa, a w to miejsce powołałem Urząd Ochrony Państwa. Odpolityczniłem i odpartyjniłem resort, partia przestała być siłą napędową w resorcie spraw wewnętrznych. Zwolniłem wszystkich wiceministrów, szefów wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych i komendantów Milicji Obywatelskiej. Powołałem ludzi desygnowanych przez Kościół" - wyliczał.

Jak zaznaczył, uważał że trzeba powołać nowych ludzi, do których nowa władza ma zaufanie, ale resztę zostawić, ponieważ reszta to byli fachowcy.

"Dla nich nieważne było kto nimi rządzi, dla nich ważne było wykonać solidnie robotę tak, by w kraju był ład i spokój. Niestety moi następcy nie posłuchali mnie i w ślad za tym co ja zrobiłem wygonili resztę i praktycznie resort spraw wewnętrznych, wywiad, kontrwywiad i służby specjalne powstawały od nowa"- dodał. (PAP)

ali/ itm/ par/ woj/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)