Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kobiety chcą współdecydować

0
Podziel się:

Reprezentacja kobiet w polskim parlamencie od kilku lat utrzymuje się na
20-procentowym poziomie. Tymczasem z badań wynika, że aby uzyskać realny wpływ na politykę,
musiałoby to być 30-proc. - mówią przedstawicielki Kongresu Kobiet, według których sposobem na
zwiększenie udziału kobiet w życiu politycznym byłyby parytety lub kwoty na listach wyborczych.

Reprezentacja kobiet w polskim parlamencie od kilku lat utrzymuje się na 20-procentowym poziomie. Tymczasem z badań wynika, że aby uzyskać realny wpływ na politykę, musiałoby to być 30-proc. - mówią przedstawicielki Kongresu Kobiet, według których sposobem na zwiększenie udziału kobiet w życiu politycznym byłyby parytety lub kwoty na listach wyborczych.

Wprowadzenie parytetu to jeden z najważniejszych postulatów Kongresu Kobiet, który odbył się w czerwcu. Prace nad odpowiednią ustawą już się rozpoczęły.

Czym różni się parytet od kwoty? Parytet to równy (pół na pół) udział kandydatów obojga płci, np. na liście wyborczej, czy w radzie nadzorczej. Kwota to określony procentowo - niekoniecznie równy - udział w danym gremium.

"Parytety i kwoty nie dotyczą wyłącznie polityki i list wyborczych i nie muszą odnosić się tylko do płci. Są potrzebne, bo grupa słabsza, np. z powodu kilkuwiekowej dyskryminacji albo niepełnosprawności, potrzebuje wsparcia, przynajmniej przez jakiś czas" - przekonuje dr Monika Ksieniewicz z Departamentu ds. Kobiet, Rodziny i Przeciwdziałania Dyskryminacji w MPiPS.

"Gdy w latach 90. na uczelniach medycznych studiowały w znacznej większości dziewczęta, zdecydowano się - okresowo - wprowadzić preferencje dla chłopców, ale nikt się nie oburzał" - przypomniała w rozmowie z PAP .

W różnych krajach istnieją rozmaite sposoby na zwiększanie udziału kobiet w gremiach decyzyjnych. Np. system suwakowy, czyli lista wyborcza, na której nazwiska kandydatów i kandydatek umieszcza się naprzemiennie, przeciwdziała umieszczaniu nazwisk kobiecych na końcu listy. To rozwiązanie stosowane jest w Skandynawii. Inną metodą jest podwójna nominacja, czyli mechanizm przedstawiania na dane stanowisko kandydatury kobiety i mężczyzny o porównywalnych kwalifikacjach. W Danii system kwotowy istnieje we wszystkich urzędach publicznych, w każdym gremium, gdzie podejmowane są decyzje.

Jak przekonuje prof. Małgorzata Fuszara z Instytutu Socjologii UW, która jako jedyna w Polsce prowadziła badania na ten temat, aby mieć realny wpływ na podejmowane decyzje, np. w parlamencie, dana grupa społeczna powinna mieć reprezentację co najmniej 30-procentową.

"Kobiety mają równe prawa, ale nie mają równych szans, wciąż na drodze kariery mają wiele barier do pokonania. Dlatego kwoty i parytety są potrzebne, jako rozwiązania czasowe. Kobiet na świecie jest 52 proc. Mają równy udział w rynku pracy, tak samo jak mężczyźni pracują na PKB - także pracą, która nie jest opłacana - ale tam, gdzie podejmowane są decyzje, gdzie rozdzielane są pieniądze, jest ich za mało" - podkreśla Ksieniewicz.

Jej zdaniem, to nie przypadek, że większość kobiet w polityce ma dzieci już odchowane, albo nie ma ich wcale. "O wielu problemach kobiet nie wiedzą te, które same się z nimi nie borykają. Gdyby więcej kobiet, które mają dzieci, było w Sejmie, pojawiłoby się więcej rozwiązań dogodnych dla matek" - uważa Ksieniewicz.

Przywołuje postaci b. minister pracy, posłanki PiS Joanny Kluzik-Rostkowskiej i b. wiceminister pracy Agnieszki Chłoń-Domińczak, dzięki którym w dużej mierze powstał program polityki rodzinnej. "Odkąd kobiety, które mają małe dzieci i muszą godzić role weszły do polityki, po raz pierwszy od 1989 r. pomyślano o ułatwieniach dla rodziców" - podkreśla.

Przeciwnicy parytetów dla kobiet często argumentują, że tego rodzaju mechanizmy dyskryminowałyby mężczyzn, a więc byłyby niezgodne z konstytucją. A przecież - jak przypomina Ksieniewicz - w europejskim prawodawstwie, także m.in. w polskim Kodeksie pracy, istnieje pojęcie dyskryminacji pozytywnej, czyli przywilejów dla grupy w gorszej sytuacji. Takie mechanizmy stosuje się m.in. do wspierania osób niepełnosprawnych na rynku pracy.

"Jeśli np. dyrektor szkoły uzna, że pracuje u niego zbyt wiele kobiet, może zatrudnić więcej mężczyzn, nikt mu tego nie zabroni, bo zbyt sfeminizowane środowisko nie jest dla dzieci korzystne. W USA w ten sposób wspierano czarnoskórych obywateli, były to tzw. akcje afirmatywne. To dzięki temu m.in. Barack Obama mógł zostać prezydentem" - dodała.

Jej zdaniem, protesty kobiet przeciwko parytetom przypominają zjawisko zwane efektem znikającej drabiny. "Kobiety, które osiągnęły sukces, często argumentują, że skoro im się udało bez mechanizmów wsparcia, to inne też mogą. Poza tym, aby znaleźć się tam gdzie są, musiały czasem przejść przez wiele upokorzeń, o których nie chcą pamiętać. Jak mówi Ksienewicz, kobiety nie chcą też, by ktoś zagroził ich pozycji, dlatego nie ma wśród nich zwyczaju wychowania asystentek, mentoringu - powszechnych w środowisku męskim.

Ksieniewicz podkreśla też, że wiele kobiet, kiedyś przeciwnych parytetom, zmieniło zdanie, jak Danuta Huebner, która swoją pozycję w dużej mierze zawdzięcza właśnie systemowi kwot. Przewodniczący KE Jose Manuel Barroso zarządził, że w komisji ma być procentowo określona reprezentacja kobiet z Europy Środkowo-Wschodniej. Dzięki kwotom wiceprzewodniczącą KE została Margot Wallstrom ze Szwecji, co sama podkreśla" - przypomina Ksieniewicz, zaznaczając, że w systemie kwotowym chodzi o to, by kobiety i mężczyźni o podobnych kompetencjach mieli równe szanse.

"Nie można czekać, aż to samo przyjdzie z czasem. W ważnych sprawach społecznych nie warto czekać. Walczymy z kryzysem, wprowadzamy pakiet antykryzysowy, nie czekamy aż kryzys minie. To też przykład sztucznych, okresowych rozwiązań wspierających" - mówi Ksieniewicz.

Na zlecenie organizatorek Kongresu Kobiet prawnicy zaczęli już pracować nad projektem ustawy wprowadzającej parytety, która ma trafić do Sejmu jako projekt obywatelski. Zmiana ordynacji wyborczej jest dość prosta, może być jednak problem konstytucyjny" - ocenia prawnik Grzegorz Wrona z zespołu. Przypomina, że w przeszłości wszelkie tego typu ograniczenia zawsze były zapisane w ustawie zasadniczej.

Innego zdania jest Krzysztof Śmiszek, wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, prawnik w EQUINET - Europejskiej Sieci Współpracy Organów ds. Równego Traktowania w Brukseli. "Parytety to swoistego rodzaju akcja pozytywna, która może być dozwolona w warunkach demokracji. Wszystko zależy od sformułowania prawnego" - podkreśla.

Z badań Uniwersytetu Sztokholmskiego dla Parlamentu Europejskiego, przeprowadzonych we wrześniu zeszłego roku, wynika, że obecnie kobiety stanowią około 18 proc. członków parlamentów na całym świecie. W 2008 r. w Europie było ponad 21 proc. parlamentarzystek.

Według badań prof. Fuszary, od 2001 r. reprezentacja kobiet w polskim Sejmie jest stała i wynosi ok. 20 proc. Na liście Unii Międzyparlamentarnej, przedstawiającej udział kobiet w parlamentach na świecie, Polska zajđmuje 55 miejsce na 188 krajów. W ostatnich latach nastąpił znaczny spadek liczby kobiet w Senacie: po 23 proc. w latach 2001-05, obecnie stanowią jedynie 8 proc. Pod względem udziału kobiet w izbie wyższej na liście Unii Międzyparlađmentarnej Polska jest na bardzo odległym miejscu - 62 miejscu na 76 krajów. Polska jest jedynym krajem UE, w którym udział kobiet w izbie wyższej zmniejszył się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Odsetek kobiet w polskim Sejmie wzrósł w 2001 r., po tym jak trzy partie - Sojusz Lewicy Demođkratycznej, Partia Pracy i Unia Demokratyczna - wprowadziły zasady kwotowe do swoich wewnętrznych regulacji. Przed wyborami w 2007 r. zdecydowała, że przynajmniej jedno z trzech pierwszych miejsc na każdej liście zajmować ma kobieta. Podobne zasady już od 2005 r. stosuje PiS - na każdej z list co najmniej cztery z 10 pierwszych miejsc przysługują kobietom. (PAP)

akw/ malk/ woj/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)