Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Komisja Millera: jesteśmy otwarci na współpracę z MAK

0
Podziel się:

Nie różnimy się z MAK co do faktów, różnimy się co do ich interpretacji -
mówili we wtorek przedstawiciele polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy
smoleńskiej. Jak podkreślali, są gotowi do spotkania z ekspertami z MAK i dyskusji.

Nie różnimy się z MAK co do faktów, różnimy się co do ich interpretacji - mówili we wtorek przedstawiciele polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej. Jak podkreślali, są gotowi do spotkania z ekspertami z MAK i dyskusji.

Eksperci podczas specjalnego briefingu odnieśli się do stanowiska Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), w sprawie polskiego raportu opublikowanego w piątek. Rosjanie powtórzyli swoje wcześniejsze ustalenia m.in., że piloci Tu-154M chcieli wylądować, a nie jedynie podchodzili do lądowania i byli pod bezpośrednią presją dowódcy Sił Powietrznych Andrzeja Błasika. Stwierdzili też, że stan lotniska i praca kontrolerów nie miały wpływu na katastrofę, a osoby pracujące na wieży nie były pod presją przełożonych.

"Komisja z uwagą wysłuchała konferencji prasowej MAK. Stoimy na stanowisku, że ta konferencja nie wniosła nowych elementów. Nie różnimy się co do faktów, różnimy się co do ich interpretacji" - mówił we wtorek wieczorem wiceprzewodniczący polskiej komisji płk Mirosław Grochowski.

Jak podkreślali eksperci, na inną interpretację może wpływać fakt, że polska komisja pracowała nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy sześć miesięcy dłużej niż MAK, który opublikował swój raport w styczniu br. Także Centralne Laboratorium Kryminalistyczne zdecydowanie dłużej odczytywało zapisy rozmów z kokpitu i z wieży w lotnisku w Smoleńsku. Rosjanie swoje stenogramy przygotowali jeszcze w lipcu ubiegłego roku, polskie gotowe były w maju 2011.

Jak mówili we wtorek członkowie komisji, właśnie te odczyty potwierdziły, że polscy piloci nie chcieli lądować, a jedynie zejść do minimalnej wysokości 100 metrów.

"Rosjanie mówią, że opierają się na faktach, nie na hipotezach. Więc niech przedstawią fakt, że załoga chciała lądować" - mówił Grochowski.

Inny członek komisji Maciej Lasek podkreślał, że w kokpicie nie padło stwierdzenie "lądujemy", a pierwszy pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk mówił jedynie o podejściu do minimalnej wysokości zniżania i odejściu na drugi krąg, jeśli nie będzie widać ziemi. Dodał, że po przekroczeniu 100 metrów dowódca wydał komendę: "odchodzimy", a drugi pilot ją potwierdził.

"Z punktu widzenia zasady współpracy załogi wieloosobowej każda komenda wydana przez pilota czy dowódcę musi być potwierdzona przez pilota monitorującego, czyli tego, który był drugim pilotem. Dowódca załogi ponad wszelką wątpliwość po przekroczeniu 100 metrów - niestety wg wskazań wysokościomierza radiowego - wydał komendę +odchodzimy na drugi krąg+. Potwierdził tę komendę drugi pilot. W lotnictwie nie ma czegoś takiego, żeby - jeżeli jest wydana komenda i jest potwierdzona - nic się nie działo i żeby ktoś czekał dalej" - mówił Lasek. Jak dodał, samo odejście nie udało się z powodów wskazanych w raporcie polskiej komisji, m.in. z powodu niewłaściwego wyszkolenia załogi i "przyjęciem niewłaściwego sposobu realizacji" tego manewru.

Polscy eksperci podkreślali też, że z zebranych materiałów, z nagrań nie wynika, by generał Błasik wywierał bezpośrednią presję na załogę.

Płk Grochowski przypomniał, że konkluzją polskiej komisji było m.in, iż kokpit powinien być sterylny, a Błasika nie powinno w nim być. Powtórzył jednak, że rejestratory głosu nie wychwyciły żadnej wypowiedzi, która by wskazywała, że gen. Błasik wpływał na załogę, np. próbował wydawać dyspozycje. Lasek z kolei - nawiązując do wypowiedzi, która padła w Moskwie, że MAK odnosi się do faktów, a nie do hipotez - podkreślał, że faktem jest, iż gen. Błasik nie wywierał żadnej bezpośredniej presji na załogę, a hipotezą - że sama jego obecność wywierała tę presję.

Natomiast, jeśli chodzi o kontrolerów na wieży w Smoleńsku, komisja stwierdziła, że byli oni pod presją. "Z odpisu korespondencji wynika, że praca całej grupy kierowania lotami i zastępcy dowódcy bazy lotniczej (płk. Nikołaja Krasnokutskiego - PAP) była pod presją. To wynika z tej korespondencji i ze słów, które tam padają" - podkreślał ppłk Robert Benedict.

"Kontroler lotów jest osobą, która jest odpowiedzialna za wszystkie działania grupy kierowania lotami. W żadnym wypadku nie był to zastępca dowódcy bazy z Tweru. Kontroler nie powinien dopuścić do tego, żeby zastępca dowódcy bazy w Twerze nawiązał korespondencję radiową z polską załogą, a to miało miejsce" - powiedział z kolei płk Grochowski.

Lasek przypomniał też - o czym była mowa w polskich uwagach do projektu raportu MAK - jak wielu dokumentów strona rosyjska nie przekazała Polakom. "Spowodowało to, że wiele naszych analiz musiało być przeprowadzone na dokumentach - tak jakby - wyższego rzędu, czyli na dokumentach, które opisywały tworzenie takich instrukcji" - powiedział Lasek. Dodał, że polskiej komisji pracowałoby się łatwiej, gdyby MAK przekazał odpowiednią dokumentację, zgodnie z zasadami współpracy międzynarodowej.

Eksperci odnieśli się też do słów szefa komisji technicznej MAK Aleksieja Morozowa, który podkreślił we wtorek, że jego zdaniem strona polska "nie potrafi albo nie chce" przyznać, iż lot do Smoleńska według rosyjskich reguł miał status lotu "międzynarodowego nieregularnego", co oznacza, że nie było możliwości zamknięcia lotniska 10 kwietnia, zaś samo lotnisko Smoleńsk Siewiernyj było "otwarte i działające", a nie "czasowe otwarte" - jak podawał polski raport.

W reakcji na te słowa Lasek pytał: "Czym się różni z punktu widzenia fizyki i obserwacji pewnych zdarzeń, choćby na wskaźniku radiolokatora, lot zależnie od reżimu (prawnego - PAP), czy to jest lot wojskowy, czy to jest lot cywilny? Czy ten samolot wyglądał inaczej? Nie". "My nie polemizujemy z MAK-iem w zakresie określenia, jakie przepisy miały zastosowanie do tego rodzaju lotu" - dodał Lasek.

Przedstawiciele komisji Millera mówili też, że chcieli być na wieży, a nie w samolocie, który wykonywał oblot lotniska w Smoleńsku. MAK usprawiedliwiał niedopuszczenie Polaków do oblotu tym, że wykonywał go samolot wojskowy.

Edward Łojek, inżynier lotniczy z komisji, powiedział z kolei, że taśma z rejestratora w wieży kontroli lotów w Smoleńsku (której polska komisja nie otrzymała) nie zacięła się - jak podawały media - lecz nastąpiło zwarcie lub "przerwa w kablu". "Byłoby jasne wszystko w tej kwestii, gdyby strona rosyjska po prostu analizę tej taśmy przeprowadziła w obecności przedstawiciela polskiego. Wtedy by nie było wątpliwości" - powiedział wiceprzewodniczący komisji płk Mirosław Grochowski.

Jak dodał ppłk Benedict, kierownik strefy lądowania mówił, że sprawdził kamerę i magnetowid i stwierdził, że są sprawne; gotowe do pracy. Dodał, że samo urządzenie było specjalnie montowane na loty 7 i 10 kwietnia, gdy w Smoleńsku mieli lądować premier Donald Tuk i prezydent Lech Kaczyński. Poprzedni rejestrator był bowiem niesprawny.(PAP)

pru/ ral/ abr/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)