Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kosek: nie prosiłem Chlebowskiego o blokowanie dopłat

0
Podziel się:

Biznesmen branży hazardowej Jan Kosek oświadczył w piątek przed komisją
hazardową, że nie prosił Zbigniewa Chlebowskiego, by blokował wprowadzenie dopłat, że nie było
planów skompromitowania wiceministra finansów Jacka Kapicy, a on nie jest rekinem hazardu.

Biznesmen branży hazardowej Jan Kosek oświadczył w piątek przed komisją hazardową, że nie prosił Zbigniewa Chlebowskiego, by blokował wprowadzenie dopłat, że nie było planów skompromitowania wiceministra finansów Jacka Kapicy, a on nie jest rekinem hazardu.

Według ustaleń CBA Kosek i inny biznesmen branży hazardowej Ryszard Sobiesiak zabiegali - w trakcie prac nad zmianami w tzw. ustawie hazardowej w latach 2008-2009 - o rezygnację z wprowadzenia dopłat do gier na automatach o niskich wygranych. Według materiałów CBA to właśnie na rzecz tych dwóch biznesmenów mieli lobbować politycy PO Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Obaj zaprzeczyli temu.

Kosek zeznał, że nigdy nie prosił ówczesnego szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, by ten blokował wprowadzenie do ustawy hazardowej zapisów o dopłatach do gier. Podkreślił, że nie prosił też Ryszarda Sobiesiaka, by ten wpłynął na polityka PO w tej sprawie.

W materiałach CBA znajduje się jednak zapis rozmowy między Sobisiakiem a Koskiem z marca 2009 roku: gdy Sobiesiak mówi: "oni chcą dopłaty wprowadzić w kwietniu", Kosek odpowiada: "to trzeba blokować na wszystkie możliwe sposoby".

Kosek mówił przed komisją, że jego rozmowy z Chlebowskim o dopłatach do gier wynikały z tego, że pisma, które wysyłał w tej sprawie do Ministerstwa Finansów, nie odnosiły żadnego skutku. Dodał, że zaczął się zastanawiać czy argumentacja, którą w nich zawarł, jest czytelna i m.in. o to pytał Chlebowskiego. "Dostałeś to pismo, trafia ta argumentacja?" - przywoływał ogólny sens rozmów z Chlebowskim Kosek.

Mówił, że dokumenty w sprawie dopłat, przesyłane do resortu, wysyłał również do Chlebowskiego, bo ten pełnił funkcję szefa sejmowej Komisji Finansów Publicznych, do której projekt noweli ustawy hazardowej wcześniej czy później musiał trafić. Mówił, że w podobnych przypadkach adresatów jego pism było zwykle 30-40.

Biznesmen pytany o słowa byłego szefa klubu PO, które padły w rozmowie z Sobiesiakiem: "blokuję sprawę dopłat od roku" (stenogram CBA z podsłuchanej rozmowy z 10 marca 2009 roku), odpowiedział, że według jego wiedzy Chlebowskiego nikt nie prosił o blokowanie tej sprawy. "To zostało wyłapane ze stenogramów, natomiast nikt więcej nie potwierdził, że gdziekolwiek z tym blokowaniem do kogokolwiek chodził" - stwierdził Kosek.

Dopytywany przez Bartosza Arłukowicza (Lewica) z czyjej inicjatywy Chlebowski blokował dopłaty, powiedział, że na pewno nie z jego. Z inicjatywy Ryszarda Sobiesiaka? - dopytywał Arłukowicz. "Tego nie wiem, chyba nie" - odparł.

Biznesmen był też pytany o swoją rozmowę z Sobiesiakiem, w której padają słowa: "Mirek spotyka się za chwilę z Grześkiem, dogadają się". Na pytanie kto to jest Grzesiek, tłumaczył, że nie jest żądną tajemnicą, że chodziło o Grzegorza Schetynę. Zaznaczył, że nie zna byłego wicepremiera, ani z nim nigdy nie rozmawiał. Nie wiedział, czy doszło do spotkania, o którym mowa w tej rozmowie.

Franciszek Stefaniuk (PSL) dopytywał Koska, czy wierzył, "że Grzegorz i Mirek mogą coś pomóc w sprawie" blokowania dopłat. "Nie wierzyłem. Wierzyłem, że ktoś pójdzie po rozum do głowy" - odparł biznesmen. Do wypowiedzi ze stenogramów nawiązywała także Beata Kempa (PiS). "Na co panowie się umówili" - indagowała (w jednej z rozmów z Koskiem Sobiesiak mówi: "Albo oni ze mną w ch... grają, albo nie wiem, bo przecież żeśmy się na coś umówili"). Nie sądzę, żeby tak było, abym się z kimś na coś umawiał - odparł Kosek.

Podkreślał również, że nie interweniował u ówczesnego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, by ten wycofał się z pomysłu wprowadzenia dopłat do gier. Tłumaczył, że wiedział, że była to inicjatywa Drzewieckiego, bo taka informacja była na stronach internetowych. Przyznał, że spotkał się z nim 2-3 razy, ale na pewno nie w 2008 i 2009 roku.

W sprawie dopłat Drzewiecki - jako minister sportu - wysłał cztery pisma do resortu finansów (który przygotowywał projekt zmian w ustawie hazardowej). Dwa w 2008 r. - w jednym z nich (z kwietnia) stwierdził niecelowość wprowadzenia rozszerzenia katalogu gier objętych dopłatami, w drugim (z maja) opowiedział się jednak za ich wprowadzeniem. Również w 2009 r. Drzewiecki napisał dwa razy do MF w sprawie dopłat: 30 czerwca w sprawie wykreślenia dopłat z projektu (później wyjaśniał, że pismo było wynikiem błędu) i 2 września, kiedy to zmienił stanowisko.

Biznesmen twierdził też, że nie było żadnych działań, które miałyby na celu skompromitowanie wiceministra finansów odpowiedzialnego za sprawy hazardu Jacka Kapicy. Jak tłumaczył, taki pomysł pojawił się w emocjonalnych, prywatnych rozmowach. Dodał, że nie podejmowano takich działań także wobec ówczesnej wicedyrektor departamentu odpowiedzialnego za rynek gier w MF Anny Cendrowskiej.

Z materiałów CBA, które trafiły do komisji wynika natomiast, że Kosek wraz z Sobiesiakiem chcieli usunięcia ze stanowiska Kapicy i uzgadniali, że przekażą swoim rozmówcom, że "s...syn bierze łapówki" i że "ch... nie chce dobrze dla Skarbu Państwa". W kolejnej rozmowie mówili: "Najlepiej będzie wyrzucić ministra i tę jego dyrektorkę".

Pytany przez Jarosława Urbaniaka (PO) o próby "znalezienia polityka z innej partii, który coś opowie o wiceministrze i dziennikarza, który to opisze", co doprowadziłaby do kompromitacji Kapicy, Kosek powiedział: "To jest wypowiedziane w jakichś emocjach. To rozmowa dwóch prywatnych ludzi". "Ani wcześniej, ani potem nikt żadnych działań w tym zakresie nie podejmował. Żadnych" - zapewnił.

Na stwierdzenie, że w innej rozmowie pojawił się pomysł usunięcia z ministerstwa wicedyrektor departamentu odpowiedzialnego za rynek gier, Kosek powiedział: "Jeżeli się ocenia działania jakiegoś organu źle, no to się mówi, że najlepiej, żeby przyszedł ktoś, kto się lepiej na tym zna". "Nie. Nie podjęliśmy żadnych działań. To były tylko takie w prywatnych rozmowach gdybania o tym i tylko tyle" - zapewniał.˙

Czy pan wie o takich działaniach, że Kapicę mieli "wyp..." - pytała z kolei Kempa. Absolutnie wiedzy takiej nie miałem - odpowiadał biznesmen. Jak dodał, "decyzję o usunięciu ze stanowiska zawsze podejmuje główny szef, a głównym szefem Kapicy jest minister Rostowski".

Kosek ocenił, że to właśnie Kapica i były szef CBA Mariusz Kamiński, opowiadając się za wprowadzeniem przepisów o dopłatach do gier, stanowili zagrożenie dla interesu ekonomicznego państwa.

W swobodnej wypowiedzi Kosek powiedział, że bez swojej woli stał się negatywnym bohaterem tzw. afery hazardowej, która miała stworzyć zagrożenie dla interesu ekonomicznego kraju. W jego ocenie, rzekome zagrożenie interesu ekonomicznego państwa powstało w gabinetach dwóch urzędników państwowych.

Wiceminister Kapica - zdaniem Koska - wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew opinii ekspertów, forsował nierealny pomysł "obłożenia graczy podatkiem od chęci gier". "Wyliczył przy tym wirtualne kwoty, które zgodnie z jego postanowieniem wpłyną do budżetu" - dodał. Mariusz Kamiński z kolei - według Koska - bez chęci wniknięcia w istotę zagadnienia "bezkrytycznie przyjął założenia o zagwarantowanych wpływach do budżetu z tytułu dopłat", a "wszyscy, którzy ośmielili się mieć inne zdanie stali się dla niego wrogami publicznymi, których należy inwigilować i podsłuchiwać".

"Do grupy zagrażającej interesowi państwa zostali zaliczeni przedsiębiorcy, w tym moja osoba, ale również politycy, którzy nie byli zachwyceni ideą dopłat. I tak, Mariusz Kamiński bazując na irracjonalnych przesłankach rozpętał tzw. aferę hazardową, która zaowocowała tragediami ludzkimi, dymisjami, a mnie osobiście, w ekstremalnie trudnym okresie choroby, przyniosła dodatkowe stresy" - podkreślił Kosek.

Kapica - mówił biznesmen - przejął pomysł poszerzenia katalogu gier objętych dopłatami od poprzedników, "stał się jego gorącym wyznawcą i forsował jego wprowadzenie, głuchy na wszystkie uwagi krytyczne".

Kosek zaznaczył, że według jego wiedzy dopłaty nie są stosowane nigdzie na świecie i to powinno - jak powiedział - zapalić czerwone światło. Podkreślił, że w krajach o dużej tradycji hazardu taki podatek nie występuje, a wprowadzenie dopłat byłoby nie tylko trudne technicznie, ale miałoby negatywne skutki dla wszystkich zainteresowanych.

Eksperyment z wprowadzeniem dopłat do gier skończyłby się katastrofą dla branży hazardowej i dodatkowym uszczerbkiem dla budżetu państwa - oceniał.

Omawiając trudności techniczne z wprowadzeniem dopłat, Kosek powiedział, że wymagałoby to przeprogramowania ponad 50 tys. automatów do gier. Podkreślił, że nie jest w stanie nawet oszacować kosztów takiej operacji. Tłumaczył, że później automaty musiałyby przejść ponowną procedurę rejestracji, a w tym czasie byłyby wyłączone i budżet państwa nie otrzymywałby wpływów (automaty były obłożone zryczałtowanym podatkiem).

"Ewentualne wpływy z dopłat, z pewnością nie 500 mln zł rocznie, nie równoważyłyby topnienia wpływów z regularnych podatków" - przekonywał Kosek. "Eksperyment skończyłby się katastrofą dla branży i dodatkowym uszczerbkiem dla budżetu. Wtedy postawienie autorom takiego eksperymentu zarzutu stworzenia zagrożenia dla bytu ekonomicznego państwa miałoby realne, a nie wirtualne podstawy" - ocenił biznesmen.

Dodał, że taką argumentację Związek Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne, który on reprezentował, przekazywał w wielu pismach, w tym w piśmie do przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych Zbigniewa Chlebowskiego.

Kosek mówił też, że w lipcu 2008 r. wiceminister Kapica w rozmowie z nim przyznał, że "resort również nie wie, jak pokonać trudności techniczne związane z wprowadzeniem dopłat", ale jest to problem przedsiębiorców, którzy muszą ten przepis wykonywać.

Biznesmen podkreślił, że Związek Pracodawców przewidywał skutki, jakie przyniesie wprowadzenie dopłat już w 2006 r. i wysłał szereg pism do premiera, marszałka Sejmu, przewodniczących klubów parlamentarnych członków Komisji Finansów Publicznych, sygnalizując absurd takiego rozwiązania i zagrożenia jakie stwarza. "Tak było i w 2008 r. Niektóre ministerstwa formułowały uwagi do zapisu o dopłatach. Wątpliwości zgłaszało też Rządowe Centrum Legislacyjne, lecz nie były one na tyle mocne, aby osłabić determinację ministerstwa finansów" - powiedział Kosek.

Kosek mówił też o próbach zatrudnienia w zarządzie Totalizatora Sportowego córki Sobiesiaka. Jego zdaniem nie należy przeceniać znaczenia próby wprowadzenia do spółki Magdaleny Sobiesiak, bo to i tak nie skutkowałoby możliwością przejęcia rynku. "Rynek można przejąć tylko w jeden sposób, przez przejęcie udziałów, a nie poprzez wstawienie członka zarządu" - powiedział.

Według materiałów CBA, gdy Kosek dowiedział się o możliwości zatrudnienia Magdaleny Sobiesiak w TS, powiedział Sobiesiakowi: "Pchaj to tak mocno, jak tylko się da". Były szef CBA Mariusz Kamiński ocenił podczas zeznań przed komisją, że dzięki temu biznesmeni chcieli doprowadzić do "nieformalnego podzielenia rynku" hazardowego.

Kosek mówił, że od czasu swojej choroby tylko raz spotkał się z Sobiesiakiem, pod koniec września ub.r. Dodał, że ze względu na chorobę także rozmowy telefoniczne były krótkie i urywane.

"Wiem, że pan Sobiesiak szukał pracy dla córki, bo nawet do mnie się w tej sprawie zwracał, czy w jednej z naszych spółek, w której ja uczestniczę, nie byłoby dla niej miejsca" - powiedział Kosek. Jak mówił, przypuszczał, że skoro córka Sobiesiaka wystartuje w konkursie o stanowisko w spółce Skarbu Państwa, to będzie badana i pojawią się informacje, że jej ojciec działał na rynku gier, a to będzie w jakiś sposób "ją dyskredytować".

Kosek dodał, że Sobiesiak, mówiąc mu o przyczynach wycofania kandydatury córki, powiedział tylko tyle, że "były jakieś donosy. "Ja nie dociekałem jakie, kto, ani gdzie" - stwierdził.

Biznesmen pytany był również, dlaczego w sprawie dopłat pisał do wiceministra gospodarki Adama Szejnfelda. Odparł, że nie zna go osobiście, ale pamiętał, że "Szejnfeld, będąc jeszcze w opozycji, publicznie komentował pomysł dopłat pani wicepremier Gilowskiej" i był przeciwny dopłatom". "Na tej podstawie przypuszczałem, że wie o czy mówi, wypowiadał się sensownie" - dodał.

Kosek przyznał, że wpłacał środki na kampanię wyborczą Chlebowskiego w 2005 r., bo uważał go za mądrego człowieka, ale - jak tłumaczył - polityk PO o tym nie wiedział. "To była moja decyzja, moja wola, moje pieniądze" - podkreślił. Powiedział też, że już po wybuchu afery hazardowej rozmawiał z Chlebowskim, który prosił go o przekazanie Sobiesiakowi, by ten koniecznie stawił się przed komisją.

W swobodnej wypowiedzi biznesmen zapewniał, że nie jest królem, baronem ani rekinem branży hazardowej. Podkreślał, że nie posiada i nigdy nie posiadałem udziałów w spółce posiadającej kasyna. Jak zaznaczył, jedyna jego własność związana z rynkiem hazardowym to 10 proc. udziału w spółce posiadającej salony gry. Jak tłumaczył, cała ta firma ma dwuprocentowy udział w rynku automatów o niskich wygranych. Dopytywany przyznał, że zasiada też w zarządzie kilku innych spółek, w tym jednej oferującej oprogramowanie do automatów o niskich wygranych.

Kosek skrytykował też przyjętą już po wybuchu afery nową ustawę hazardową (która m.in. likwiduję możliwość gry na automatach o niskich wygranych poza kasynami). Według niego narusza ona konstytucję, a także prawo Unii Europejskiej i będzie "skutkowała upadkiem firm". Jak mówił, Kapica "przygotował w błyskawicznym tempie projekt ustawy prohibicyjnej", przy czym "dał dowód godnej podziwu dyspozycyjności".(PAP)

stk/ ajg/ wos/ ura/ mow/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)