Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Łódzkie: Proces biznesmena oskarżonego o znęcanie się nad końmi

0
Podziel się:

#
dochodzą szczegóły z przebiegu rozprawy
#

# dochodzą szczegóły z przebiegu rozprawy #

07.07. Łęczyca (PAP) - W Sądzie Rejonowym w Łęczycy (Łódzkie) rozpoczął się w środę proces biznesmena, założyciela jednej z łódzkich komercyjnych stacji radiowych K.K., oskarżonego o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad końmi. Grozi mu kara do dwóch lat więzienia.

Rozprawa, która miała dość nietypowy przebieg, została przerwana do 21 lipca. Oskarżony przed zakończeniem środowego posiedzenia został wyproszony z sali. Wcześniej złożył m.in. wniosek o wykluczenie z prowadzenia sprawy wszystkich sędziów Sądu Rejonowego w Łęczycy. Wniosek ten będzie rozpatrywał Sąd Okręgowy w Łodzi.

Znęcanie, o którym mówi oskarżenie, miało dotyczyć 54 zwierząt ze stadniny w Prądzewie k. Łęczycy; w przypadku 10 zwierząt zagrażało ich życiu.

K.K. odpowiada przed sądem także za niepowiadomienie o hodowli koni Powiatowego Inspektora Weterynarii i uniemożliwienie skontrolowania obiektu przez inspektora nadzoru budowlanego. Biznesmen miał hodować konie i handlować nimi bez spełnienia wymagań weterynaryjnych.

Przed rozpoczęciem procesu sąd dopuścił do sprawy w charakterze oskarżyciela posiłkowego Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance (K.K. był temu przeciwny). Nie zezwolił natomiast - na wniosek K.K. - na publikację danych i wizerunku oskarżonego, który powiedział, że wyrazi na to zgodę, ale "dopiero wtedy jak wygra sprawę".

Po odczytaniu przez prokuratora aktu oskarżenia sąd wysłuchał wyjaśnień K.K., który w śledztwie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i odmawiał złożenia wyjaśnień.

W maju br. K.K. złożył wniosek o umorzenie postępowania. Podtrzymał go na sali sądowej twierdząc, że nigdy nie był i nie jest właścicielem żadnych koni. Jego zdaniem zwierzęta ze stadniny w Prądzewie należały do spółki Komercyjne Nieruchomości. Opiekę nad końmi miała sprawować inna spółka - Byszew, w której oskarżony był prezesem.

"Nie zajmowałem się jednak końmi, gdyż to nie należało do moich obowiązków. Na przestrzeni wielu lat robiło to kilka osób. Mnie tylko informowano, że wszystko jest ok. nigdy nie mówili, że coś jest źle. Konie, które widziałem były w dobrej i bardzo dobrej kondycji" - mówił K.K.

Dodał, że nigdy bezpośrednio nie rozmawiał z ludźmi zajmującymi się stadniną i pracującymi przy koniach i nie wyobraża sobie, żeby "ktoś śmierdzący gnojem" podszedł do niego, gdy był "w białym garniturze i czystym mercedesie". K.K. podkreślił, że pracownicy mieli swoich kierowników i im przekazywali wszelkie uwagi i informacji dotyczące stadniny.

Zapewnił też, że nigdy nie handlował końmi, a w aktach sprawy nie ma żadnej umowy kupna-sprzedaży, na której byłby jego podpis. Dodał, że nie mógł uniemożliwić kontroli inspektorowi nadzoru budowlanego, gdyż nic nie wiedział o kontroli, a "w aktach sprawy są zeznania inspektora, który powiedział, że kontrolę przeprowadził".

Oskarżony na salę rozpraw wszedł kilka minut przed wywołaniem sprawy. Poinformował sąd, że jest atakowany przez media i nie może się przygotować do rozprawy. Wcześniej na sądowym korytarzu odmówił rozmowy z jedną z komercyjnych telewizji. Dziennikarzowi zadającemu pytania powiedział, że jego telewizja narusza prawa autorskie i okrada twórców, a on nie będzie "rozmawiał ze złodziejami".

Przed rozpoczęciem rozprawy oskarżony wnioskował o zwolnienie z kosztów procesu i przyznanie obrońcy z urzędu, gdyż nie uzyskuje żadnych dochodów, nie ma żadnego majątku i jest na utrzymaniu rodziny. Sąd odrzucił wniosek, przychylając się do stanowiska prokuratury, która w czasie zbierania materiałów w postępowaniu przygotowawczym ustaliła, że oskarżony ma udziały przekraczające 400 tys. zł w licznych spółkach prawa handlowego, m.in. w spółkach Komercyjne Nieruchomości i Byszew.

Oskarżony zaprzeczył, że ma udziały w jakiejkolwiek spółce, jednak nie przedstawił na to żadnych dowodów. Zarzucił natomiast prokuraturze kłamstwo, tendencyjność postępowania i nieznajomość prawa. Jego zdaniem w jednym z prasowych wywiadów szefowa prokuratury w Łęczycy powiedziała, że nie ustalono kto popełnił przestępstwo, więc on nie rozumie dlaczego akt oskarżenia jest skierowany przeciwko niemu.

Z dziesięciu wezwanych na środę świadków sąd przesłuchał tylko jednego - Grzegorza Bielawskiego z Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance. Podczas przesłuchania sąd wielokrotnie upominał oskarżonego, by ten bez zezwolenia nie przerywał wypowiedzi świadka. Po złożeniu wyjaśnień przez świadka oskarżony poprosił o chwilę przerwy. Uzasadnił ją koniecznością skorzystania z toalety. Po przerwie, z telefonem przy uchu, złożył wniosek o wykluczenie ze sprawy prowadzącego posiedzenie sędziego Wojciecha Wysoczyńaskiego, który zdaniem K.K. naruszył w sposób rażący prawo oskarżonego do obrony, odrzucając wcześniejszy wniosek o przyznanie obrońcy z urzędu.

Wniosek o wykluczenie prowadzącego po ponad godzinnej przerwie rozpoznała pełniąca obowiązki przewodniczącego wydziału karnego w łęczyckim sądzie Agnieszka Grzegorczyk-Kucharska. Podkreśliła, że wniosek został złożony po rozpoczęciu postępowania sądowego a przyczyna, na którą powołał się oskarżony zaistniała przed jego rozpoczęciem. W związku z tym wniosek pozostał nierozpoznany a po kolejnej przerwie rozprawę wznowiono w pierwotnym składzie sędziowskim.

Nie udało się jednak przesłuchać kolejnych świadków, gdyż oskarżony złożył kolejny wniosek. Tym razem domagał się wykluczenia wszystkich sędziów łęczyckiego sądu, gdyż "dotychczasowe postępowanie w sposób rażący narusza prawo w Polsce", a wszyscy sędziowie sądu w Łęczycy "prawdopodobnie są ze sobą powiązani".

Prokurator Paweł Lutomski wnioskował o oddalenie wniosku. Zanim przewodniczący ogłosił decyzję w tej sprawie wyprosił oskarżonego z sali, uzasadniając to tym, że oskarżony bez zezwolenia przewodniczącego zabierał głos i nie pozwalał skończyć wypowiedzi. Wychodząc z sali K.K. powiedział, że poinformuje o całej sprawie ministra sprawiedliwości.

Po kolejnej przerwie przewodniczący poinformował, że złożony przez oskarżonego wniosek o wykluczeniu wszystkich sędziów z Łęczycy musi być rozpatrzony przez Sąd Okręgowy w Łodzi. W związku z tym rozprawa została przerwana. Kolejny termin wyznaczono na 21 lipca.

Zarzuty przeciwko K.K. dotyczą lat 2000-2006 oraz okresu od czerwca do sierpnia 2009 roku. Wtedy to Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance wywiozło ze stadniny w Prądzewie w sumie ponad 50 koni. Według przedstawicieli pogotowia zwierzęta były tam trzymane w skandalicznych warunkach; od wielu miesięcy żyły w odchodach, bez ściółki i czystej wody do picia. Konie były zarobaczone, miały wszy i grzybicę.

10 najciężej chorych koni zostało odebranych właścicielowi w trybie administracyjnym. Pozostałe także poddano leczeniu i opiece.

Na materiał dowodowy w sprawie składają się zeznania świadków oraz wyniki przeprowadzonych oględzin, które zostały szczegółowo udokumentowane. Zdaniem biegłej z zakresu weterynarii konie były przetrzymywane w warunkach "rażącego niechlujstwa i zaniedbań". Potwierdziła ona ustalenia straży dla zwierząt.

Część zwierząt miała obrażenia; obrażenia u źrebiąt spowodowane były kantarami, które nie były dostosowane do wielkości głów. "Doprowadziło to do uszkodzenia ciała koni, bólu i cierpienia. Zwierzęta nie mogły swobodnie otwierać pysków i przyjmować pokarmu. Zostały narażone na urazy psychiczne z powodu bólu i głodu" - wynika z opinii biegłej.

O losie zwierząt ostatecznie zdecyduje sąd. W przypadku skazania za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem obligatoryjne sąd orzeka przepadek zwierząt.

K.K. to znany łódzki biznesmen, założyciel jednej z komercyjnych stacji radiowych w Łodzi. Gdy sprawa wyszła na jaw, w rozmowach z mediami bagatelizował ją i zapewniał, że koniom nie dzieje się krzywda.(PAP)

duk/ pz/ mow/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)