Większość pielęgniarek i personelu pomocniczego w szpitalu w Chełmie (Lubelskie) wzięła w czwartek urlopy na żądanie. Domagają się podwyżek płac.
Do pracy nie przyszło około 70 proc. pracowników. Lekarze pracują normalnie. "To wyraz niezadowolenia z naszych zarobków. Lekarze dostali w ubiegłym roku wysokie podwyżki, a my prawie wcale" - powiedziała przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Pielęgniarek i Położnych w chełmskim szpitalu Iwona Stachniuk.
Protestujący domagają się podwyżek o 700 zł dla pielęgniarek i 500 zł dla pozostałego personelu. "Lekarze za jeden dyżur dostają nawet 2 tys. zł, a to jest nieraz miesięczna pensja pielęgniarki. Nie możemy się na to godzić" - powiedziała Stachniuk.
Stachniuk zapewniła, że pacjenci mają zapewnioną niezbędną opiekę. Dodała, że jeśli żądania pracowników nie zostaną spełnione, to w przyszłym tygodniu przystąpią do strajku generalnego.
Zastępca dyrektora szpitala Mariusz Kowalczuk powiedział, że szpital nie ma obecnie pieniędzy na podwyżki. Ma za to 40 mln zł długu, a tzw. wymagalne zadłużenie wynosi 1,6 mln zł i rośnie. "Potrzebujemy kilka miesięcy, aby przeprowadzić zmiany organizacyjne, które pozwolą na zatrzymanie wzrostu zadłużenia. Wtedy będzie można pomyśleć o niewielkich podwyżkach dla pielęgniarek" - powiedział.
Zaznaczył, że rozpiętości w zarobkach między lekarzami i pielęgniarkami nie są nadmierne. "Wysokie stawki miało w ubiegłym roku tylko kilku lekarzy, którzy pełnili dyżury na zasadzie kontraktu. To już zostało zlikwidowane" - dodał Kowalczuk. (PAP)
kop/ malk/ gma/